niedziela, 19 lutego 2012

Glamour Freda

Kiedy miałam cztery latka zmarł Fred Asteire. Wtedy nie wiedziałam, że będę tak go kochać. Może nigdy bym o nim nie usłyszała, gdyby nie zamiłowanie mojego taty do starych filmów.  W niedzielne przedpołudnia siedzieliśmy razem i oglądaliśmy dwójkę, a w ekranie sunął z gracją i wdziękiem Asteire. Cudowny. Brał w ramiona Ginger Rogers albo piękną Ritę i płynęli. Fabuła filmów nie była oryginalna ani wstrząsająca, ale miała w sobie rodzaj urzekającego piękna i prostoty.. Która z nas nie marzy, żeby chociaż raz w życiu, w pięknej kreacji na balu jak z bajki zostać porwaną do tańca przez szarmanckiego dżentelmena. Fajnie byłoby chociaż raz tak popłynąć...
Ach... to takie oto dzisiaj rozmyślania kacowo-sentymentalne. A za oknem odwilż i szara rzeczywistość. e.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

wszechopinie