środa, 27 czerwca 2012

fala uderzeniowa

staram się trzymać od polityki z daleka. pokazy arogancji, cynizmu i prostactwa w cyrku, jaki codziennie miga w telewizorze to czasem zbyt dużo na moje skołatane nerwy. dlatego uciekam przed tym i uciec nie mogę. Liroy kiedyś nagrał kawałek "jak tu się nie wkurwić" i coraz częściej w duchu zadaję sobie to pytanie. unikam polityki i wulgaryzmów. uduchawiam się. spacery, medytacja, muzyka.

oddycham, łykam dawkę informacji z Polski, trawi się i mam to w dupie. ale gówno śmierdzi. dokuczliwy jest ten smród obłudy.

jak upiór w operze wyłaniają się z radioodbiornika informacje o politycznych rozgrywkach. i wszytko jeb! cały wypracowany spokój i dystans do życia ściska się w zwężonych od gniewu oczach. tak właśnie, co jakiś czas następuje kumulacja mojej frustracji wywołanej przez polskich hospodynów politycznej schizofrenii.

tak więc:
- wyniki ekshumacji Zbigniewa, który zginął w smoleńskiej katastrofie, skłoniły jego córkę do dalszych refleksji. bo jak to tak, że nie ma śladów eksplozji ładunków wybuchowych na zwłokach jej ojca? no jak to tak? przecież to był zamach(!) ale po przemyśleniu, pani Małgorzata dochodzi do dalszych wniosków, że w sumie, to ładunek mógł eksplodować na pokładzie samolotu, ale fala uderzeniowa niekoniecznie musiała objąć pana Zbigniewa swym zasięgiem. a to pech!

- pan Grzegorz, prezes Polskiego Związku Paranoi Nawołującej zapowiada zmianę trenera kadry. buraczy się przy mikrofonie, bez krzty wstydu i jakiejkolwiek ogłady. z mordy przypomina Grincha z filmu "How the Grinch Stole Christmas". chociaż nie, Grinch uśmiechał się z wdziękiem, a pan Grzegorz nawet tego nie potrafi.


chciałam napisać jeszcze o p. Jarosławie, ale sondaże wskazują, że ostatnio stracił poparcie przez Euro, więc nie ma co rozkminiać. będę się denerwować po Euro, czyli za niecały tydzień.
e.




poniedziałek, 25 czerwca 2012

zmysłowe rozrywki

kocham zmysły. brzmi zabawnie, ale to bardzo poważna sprawa. przyznać trzeba, że czasami jesteśmy ignorantami. bez-wrażliwcami. korzystajmy więc świadomie ze zmysłów, bo to magia prawdziwa, dar kosmosu, możliwość odkrywania świata szczerze, bezpośrednio, wręcz niewinnie i zupełnie bezpłatnie.

wzrok.
ciemność. nie ma kolorów, kształtów, światła. nie widzieć jak uśmiechają się bliscy, nie móc zobaczyć obrazów słynnych artystów, bać się każdego kroku, bo nie wiadomo co przed Tobą. tylko ciemność.

słuch.
tu mogłaby dużo opowiedzieć moja siostra. ma niedosłuch i z życia dźwięki wydobywa przy pomocy aparatów słuchowych. kocha muzykę.

węch.
zapach bzów po drodze do pracy, pomarańczy, lasu po deszczu, starych książek, świeżo skoszonej trawy. zapach lata.

smak.
komponujemy smaki, mieszamy ze sobą, odkrywamy, przyprawiamy, ubóstwiamy. kwaśny, słodki, słony i ciekawski.

dotyk.
tu można zdziałać naprawdę dużo. wystarczy trochę wyobraźni ;)

najbardziej zmysły cenią Ci, którzy stracili jeden lub kilka z nich. i to wcale nie czyni ludzi uboższymi w narzędzia poznawania świata, tylko dzielniejszymi!
potrafią cieszyć się z tych zmysłów, które im pozostały i pomagają  to docenić, jeśli ludzie będą chcieli słuchać, a nie tylko słyszeć.

e.
 Spektakl 'Zmysły' Teatr A3/Y

kawa z rana

cudowna poranna kawa, kiedy wstaje się o 11. w poniedziałek. 
bez pośpiechu, otwarte okno wpuszcza powietrze z słońcem.
siedzisz.
muzyka.


taka codzienność obijającego się studencika. piękna. łatwo popaść w marazm łatwego życia. na szczęście są weekendy i końce studiów, które wybijają z rytmu. i tak jak tydzień pracy dodają urody weekendowi, tak mi pracowite weekendy umilają tydzień odpoczynku. 


leniwie, wygodnie. wolę to od wakacji. wakacje są zbyt męczące. planowanie, załatwianie, rozpakowywanie, pakowanie, odpoczywanie. 


a tak po prostu jesteś, a inni pracują. śpisz, a inni wstają. śmiejesz się, a inni się krzywią. piszesz, a inni zazdroszczą. 


ważne tylko, aby zachować dyscyplinę obijania się i nie tracić czasu na jakieś bezsensowne pierdoły, jak zamartwianie się o przyszłość czy poszukiwanie pracy. tak łatwo się zapomnieć i wejść na stronę z ogłoszeniami. na szczęście zawsze można w ostateczności złamać sobie nogę czy dwie, i być niezdolnym do rozmów kwalifikacyjnych przez kilka tygodni. O- ja bym sobie na przykład rękę mogła wyprostować..
miłego dnia!
a.

niedziela, 24 czerwca 2012

ludzi fenomen

ludzie są cudownym specyfikiem wypełniającym sens trwania na tej planecie. od zawsze ich podziwiam, lubię budzić w nich energię, wykrzesywać emocje. to jak gra na gitarze, poruszysz odpowiednią strunę i wydobywa się dźwięk. niby oczywiste, ale wcale nie takie proste. takie czasy. ludzie coraz bardziej zamknięci są w sobie, w światach swoich i nie chcą się nimi dzielić, bo zaufanie może zamienić się we wstyd, że ktoś nie zrozumie, wykpi, skrytykuje. a wstyd jest teraz niemodny i niewygodny.

jesteśmy niesamowici w swojej inności, poglądach, spojrzeniu na świat. tacy nieświadomi swojej zajebistości, często zakopujemy ją głęboko w duszy na poczet praktycznego, pozornie poukładanego życia.

wielu jednak się odważyło powalczyć o siebie i mam wielki zaszczyt spotykać ich w swoim życiu. kiedy ludzie otwierają się na świat i innych - zachodzą reakcje między nimi i wybuchają fajerwerki, jeden po drugim, co raz piękniejsze. każdy ma w sobie kolorowe światełka, wystarczy podpalić lont... i wtedy szara egzystencja przeistacza się w niezaplanowany spektakl, zaskakujący pokaz niesztucznych, nietłumionych emocji, nieujarzmionej energii wszechświata. szukajmy więc ognia! szukajmy ognia.

e.

czwartek, 21 czerwca 2012

typy instruktorów fitness

taki wpisik sympatyczny dzisiaj zrobię, o mojej typologii instruktorów fitness.

1) koleś po awfie, który ma fajne mięśnie i takie podkoszulki, żeby te mięśnie było widać

Mężczyzna, młody, włosy krótkie, z żelem. Dresy kolorowe, niegniecące, białe adidasy. podrywacz, uśmiecha się i karze robić składy norweskie czy jakieś tam skandynawskie. Lubi sobie chodzić po sali w trakcie zajęć, żeby pooglądać tyłeczki i poflirtować. Umie dobrze liczyć do 8, ale powyżej już się chyba trochę gubi, bo godzinne zajęcia zawsze kończy po ok. 50 minutach.

2) mały brzydki koleś, który lubi być w centrum uwagi

Ten koleś lubi tańczyć i określać siebie jako zakręconego wariata. Ma tutaj okazję być obserwowany przez kilkanaście kobiet na raz, co nie zdarza mu się w normalnym świecie i bardzo to lubi. Nie umie kręcić dupą, ale lubi skakać. Jak podskoczy wysoko, to uda mu się czasem osiągnąć 1,60 m.

3) gościówa zakochana w sobie

Podobnie jak smerf laluś, taka instruktorka do życia potrzebuje jedynie lustra. Przychodzi na zajęcia tylko po to, żeby się w nim poprzeglądać i porobić zadziwiające miny w stylu " o mała, ależ ty jesteś boska". Tańczy wyłącznie dla siebie, ale altruistycznie pozwala stać za sobą grupce uczestniczek zajęć. Byleby jej nie zasłaniać!

4) instruktorka co wszystko wie

ta instruktorka nie zaczepia, nie pyta co tam i jak tam, wchodzi, włącza muzykę, nakłada mikrofon i już wiesz, że ona jest mistrzem gry. nie rozumie, że ktoś czegoś nie umie. ba, ona nawet nie widzi takiej osoby. Miną pokazuje, że ludzie którzy nie orientują się w ćwiczeniach, nie są warci jej uwagi i powinni zostać wypluci wprost do kałuży. W trakcie układów tanecznych, aby nieznacznie pomóc podnosi czasem rękę w górę, aby pokazać od której strony zacznie stu elementowy krok. wtedy można uklęknąć i oddać hołd, bo i tak nie ma bata, żeby to powtórzyć, nadążyć i zatańczyć. z wiedzy teoretycznej- należy powtórzyć wiadomości o tipsach, głównym temacie podczas strechingu.

5) instruktorka fizjoterapeuta- detektyw

już podczas jednych z początkowych ćwiczeń zauważa, że miałam złamaną rękę. wypytuje o wszystkie mięśnie, nerw łokciowy i robi szybką obdukcję. odtąd do końca zajęć wspiera mnie, siedząc podczas wszystkich ćwiczeń ze mną, jakbym była niepełnosprawna. po każdym podniesieniu przeze mnie dupy wykrzykuje: dobrze, jesteś mistrzem!. po zajęciach nie dostaję, lizaka ani medalu ze słoneczkiem i szarfą, jak można by się spodziewać ze standardów traktowania upośledzonych dzieci, a numer do jej fizjoterapeuty.
a.

środa, 20 czerwca 2012

krótko i na temat

straszną myślówę mam. nie pozwala pisać. kocioł bucha parą pod deklem. kobieca psychika mnie męczy niemiłosiernie. nakręcacz taki, co nawija myśl na myśl i w efekcie końcowym i tak z tego nic nie wynika. idę wchłaniać powietrze przed burzą...
e.

wtorek, 19 czerwca 2012

barfly

Życie płynie nazbyt ustatkowanie. Uczęszczam regularnie na zajęcia fitness. Od wczoraj.
Idzie mi dobrze. Poza tym zajmuję się poszukiwaniem.
Dopiero wtorek, a już wykonałam plan na ten tydzień, który zawierał w sobie znalezienie zajęcia na przyszłość. Szybko mi poszło.
Zajęcie bardzo dobre, nie można dyskutować na temat wysokości wypłaty, bo jej nie będzie. Zapewnią mi jedzenie i spanie. Spełnię się hobbistycznie i idealistycznie. Tylko tata dziwnie zareagował, gdy oznajmiłam mu, że będę hodować lamy. A konkretnie alapaki, które są jednymi z moim ulubionych zwierząt- połączeniem puchatego mopa i sarny.
Jest też jeden dodatkowy plus tego zajęcia- odbywa się ono na fermie, gdzie nie ma pubu żadnego. Nie będę więc pić jakiś czas i zobaczymy co z tego wyniknie. Tak mi się to przypomniało z tym piciem, bo tak przypadkowo obejrzałam dziś kolejny raz ćmę barową. I znowu zaczęłam się zastanawiać- jak długo będę robić jeszcze idiotyczne rzeczy na przykrycie, zanim się odsłonię i zostanie tylko pustka i smutek. Uznałam, że długo, bo alkoholicy mają fantazję. I wytrzymałość. Zresztą akurat na picie nie mam na razie innego pomysłu.
Kurwa, ależ piękny jest ten film. I mądry niezwykle. Natura ludzka. Przypomniał mi o moich znajomych alkoholikach i narkomanach z ośrodka. Takich Henrych poznałam, wspaniali ludzie. Nie nadają się do życia w świecie za dnia. A ja nie nadaję się, żebym im mówić, że warto. a.



"rezygnowanie z alkoholu to też żadne rozwiązanie"

Jerzy, Staszek i Sławomir

odkąd dostałam w prezencie od Ciebie książkę "Tak sobie myślę..." Jerzego Stuhra - wsiąkłam. oderwać się nie mogę i wplątana szaleńczo w jego świat, odkrywam, ile cudownych podróży literackich jeszcze przede mną. moje uwielbienie dla Jerzego nabrało kolosalnych rozmiarów i zahacza już o patetyczne idealizowanie jego osoby. Oto fragment:

"Profesor Bardini kiedyś, w wywiadzie, na pytanie: "Co pan robił przez ostatnie dziesięć lat?", odpowiedział: "Przygotowywałem się do starości". Podoba mi się. Jestem w fazie przygotowywania. Zbieram książki, których nie zdążyłem przeczytać, filmy nieobejrzane, rozmowy z najbliższymi nieprzeprowadzone, wyznania miłości nigdy z braku czasu, nastroju, skupienia niewypowiedziane.
Jest co robić! Całe młode i dojrzałe życie służyłem ludziom. Bawiłem, wzruszałem, szokowałem. Teraz myślę, żeby ludzie posłużyli trochę mnie. Ale tylko trochę, abym mógł ich obserwować, wyciągać i układać z tej obserwacji swoje fantazje. Przyglądać się ludziom - oto moja rozrywka
."

Stuhr, moim zdaniem, trafnie ocenia sytuację polityczną w kraju i krytykuje tych, którzy zdecydowanie powinni być karceni za niezgulstwo, warcholstwo i drące mordę wieśniactwo. do grupy tej dosyć licznej dołączam słynnego pseudo-prezesa Polskiego Związku Paranoi Nawołującej - Grzegorza L., co honoru nie ma ani wstydu za grosz. a wszystko to wymalowane na jego ryju aż uderza do bólu odbiorcę patrzącego na owy jednoosobowy cyrk.

ale wróćmy do miłych spraw, czyli książki Stuhra. Aktor w refleksje na temat życia zgrabnie wkomponowuje ciekawostki literackie - tytuły sztuk teatralnych i filmów, które warto obczaić i dzieł, z którymi można przeżyć przygodę. lista jest długa, ale wiem, że moja mała biblioteka już niedługo wzbogaci się o listy Mrożka i Lema. z tego co pisze Jerzy, dwaj hospodyni sarkazmu i pesymizmu dali czadu w swojej korespondencji :) i tu krótki cytat:

"Mrożek do Lema, Split, 21 października 1961
Jestem chuj. Za to też odpowiadam. Przez cztery dni siedziałem w chałupie, nie myjąc się i patrząc przez okno, jak pada jednostajny deszcz, to na fotografię ślubną syna gospodyni. Ta ostatnia przychodziła i godzinami opowiadała jakieś historie, nie zważając na to, że nie umiemy po chorwacku, Hvar to jest zasrana wyspa. Okazało się, że każdy mieszkaniec, nawet dzieci, ma swój własny parasol(…) Kto wie czy już lepiej nie wyjeżdżać? Wszędzie wieczność zębami kłapie. Ruiny jakieś głupawe. Co mnie obchodzi  Dioklecjan, który Split założył, ja sam ze sobą mam dosyć zmartwienia(…) Cierpnę na samą myśl, gdzie, zapewne powiedziałeś, mam Cię pocałować, kiedy dostałeś mój list na poste restante(…)."

no. poza tym, Jerzy w swoim dzienniku pisze o życiu. po prostu. konkretnie i ciekawie. ale  już nie zdradzę więcej, sami przeczytajcie.

e.



poniedziałek, 18 czerwca 2012

co studiujesz?

- co studiujesz?
Już niedługo na to pytanie będę mogła z czystym sumieniem odpowiedzieć

- Hahaha, nic!

Ale póki co, pozostaje mi nadal męczyć się ze standardowymi, głupimi pytania wysuwanymi w moją stronę, kiedy przyznaję się, że studiuję psychologię:

- O, studiujesz psychologię? Pewnie teraz mnie obserwujesz, powiedz mi coś o mnie, no jaki jestem. Powiedz mi co myślę. Pewnie wiesz już o mnie wszystko co?

W takim momencie jedyne co wiem, to że raczej nie chcę kontynuować rozmowy z tą osobą.

Czy jeśli ktoś mówi, że jest dermatologiem, to myślisz, że pierwsze na co zwróci uwagę, to twoja skóra? 
Myślisz, że go to jara, gdzie kto ma syfa a gdzie pieprzyk i że właśnie o tym rozmawiać z nową napotkaną osobą? Myślisz, że jarają go twoje pryszcze i chce się im przyglądać? 

podpowiem, że NIE!!!

Naprawdę nie rozkminiam po godzinach co tam siedzi w waszych głowach. Nie interesuje, kto z waszej rodziny jakie brał tabletki i na co, ani kto jakie miał choroby. 
Aby rozwiać plotki- zapisując się na studia psychologiczne nie otrzymujemy wraz z legitymacją studencką rentgenu do prześwietlania umysłu, ani książek z tajemną wiedzą. 

Co prawda pewne rzeczy widzę czasem, gdy się bardzo rzucają w oczy, bezwysiłkowo. Poza tym, czy naprawdę myślicie, że po to uczymy się 5 lat, żeby wam teraz wszystko zdradzić w dwie minuty? Za darmo? ;p

a.


niedziela, 17 czerwca 2012

szaloność złożona, kocie oko i surrealizm istnienia

ostatnio spać nie mogę w nocy. łazikuję po domu wydeptując na dywanie ścieżki, słucham trójki, czytam książki, a w dzień wegetuję. co najgorsze, podoba mi się to.

w ciemności czasem patrzę przez okno, a za nim drzewa, co od maleńkości rosną razem ze mną, ale pożyją znacznie dłużej. nawet nie zauważyłam, jak wdepnęłam w tzw. dorosłość. ludzie mówią, że szalona jestem, wariatka. a ja tego nie czuję i zastanawiam się, gdzie jest ta granica normalności i szaleńczości. raczej spokojna jestem w sobie, pogodzona ze sobą i pytam: skąd więc ta szaleńczość wynika? może patrzę na swoje odbicie w krzywym zwierciadle, a może to wszystko to tylko złudzenia - dobrze wydziergany matrix.

na kołdrze mam puchaty kocyk. jak już się jest samemu i z nikim nie związanemu to trzeba się do czegoś przytulać. zdarzyło się, że koszmar mi się śnił i olbrzymi kot wskoczył mi na plecy i wbił się w nie pazurami. obudziłam się, usiadłam na łóżku, gdy nagle w ciemności dostrzegłam błysk wielkiego kociego oka. serce mi stanęło. zamarłam. ciemność przykryła mnie surrealną przerażającą puchatością. zapomniałam, że koc w kotki był. w nocy widać tylko jedno, kocie jasno-zielone oko.

i tak myślę sobie, że to co oczywiste wydaje się być, wcale takie nie jest, a wymiary wszechświata są pięknie nieokreślone, tak jak my. chociaż życie nasze w nieogarniętym kosmosie jest jak mrugnięcie oka. kociego oka.

e.

Mgławica "Kocie Oko" w gwiazdozbiorze Smoka.

piątek, 15 czerwca 2012

praca vs. widok za oknem

siedzę w pracy i gapię się w monitor. maile ślę dziesiątkami, telefony krzyczą, ludzie przychodzą z siatkami pełnymi problemów nie z tej ziemi. w słuchawkach lechu janerka śpiewa, że się cieszy.

patrzę w okno, a za szybą park. soczysta zieleń wdziera się w szary świat prowincjonalnej karykaturalnej biurokracji. słońce świeci. kurwa. słońce świeci, a ja siedzę w zamknięciu jak zwierzątko w klatce i ni fiu fiu...

szare chmurki leniwie snują się bo błękicie, takie puchate jak wata cukrowa, że tylko sięgnąć ręką i wcinać. ale nie mogę. szyba. ta szyba to całe życie mi przeszkadza. jest jak mur, który boję się rozwalić, bo nie wiem, co za nim się chowa.

potwór może się tam kryje, niepewności się nażarł i teraz pochłonie mnie, zmieli, przeżuje i wypluje jako skołtunioną starą babę, co przeklina pod nosem i laską tłucze niepokorną młodzież. że emeryturę niby dostanę, co popłaczę nad nią i pomyślę, że to wszystko przez tą szybę i ten mur, co ich przebić i przeskoczyć nie mogłam.

rozbiegam się więc i...
e.

fot. Horacio Coppola


czwartek, 14 czerwca 2012

upadły rycerz

powtarzam, tym romantyzmem można sobie co najwyżej zad podetrzeć.

od dzieciństwa ktoś mi wsypuje do głowy jakieś tam ideały górnolotne przeplatane amerykańskimi komediami romantycznymi z happy endem. że piękna królewna poznaje ridża i trzask prask- pokonuje zabawne przeciwności losu i już- pocałunek, wielkie law.

w filmach jak się umawiają, to nigdy nie mówią o której i gdzie! see you tomorrow, see you there. żadnych szczegółów i nikogo to nie dziwi! każdy trafi w miejsce i czas.
jak jedzą, nikt nie mlaska i nic się nie wylewa- no chyba że na bluzkę czy spodnie, które trzeba kolektywnie zdjąć.
nikt nie robi głupich rzeczy i się nie peszy, no chyba że rozkosznie i zabawnie.
wkurza mnie to dlatego, że teraz nie wiadomo, jak sobie radzić w życiu, kiedy się na tym uczyło jako dziecko.
bo w filmach generalnie świat przystaje i pomaga zakochanym, aż potem myśli człowiek, że umawianie się na randki jest proste i nie rozumie się, że ktoś nie ma czasu. że plany inne można mieć i życie poza swoją telenowelą.

dodatkowo przez to całe przewrócenie wartości do góry nogami, inny ma się program reagowania na prośby.

oddać życie? nerkę? chociaż płuco? pewnie!
dać 2 zł? nie, chyba oszalałeś.

pojechać na koniec świata w poszukiwaniu miłości? no jasne.
pójść do sklepu rano- nie ma mowy!

przecierpieć całe życie, płakać i użalać się, upić się i zaćpać na śmierć- o tak!
powiedzieć cześć jako pierwszy- nie ma szans.

wiersz napisać, piosenkę, rzeźbę odjebać- no ba.
napisać wiadomość- nie nie nie!

wszystko jest na odwrót- tylko nie wiem, gdzie się to przestawia. szukam przekładni gdzieś między głową i sercem, nie ma. może ktoś musi pomóc.
a.



poniedziałek, 11 czerwca 2012

Antoniszowe rozkminy i Pafnucek

polskie animacje są genialne i kiedy tylko zamulam się po ciężkim imprezowym weekendzie to odpalam sobie Antonisza. a tam  Julek nam pięknie pokazuje, jak działa jamniczek, że nie wolno go niszczyć, bo  "ostatecznie wszystko, co żyje ma w środku jakąś kiszkę"... 



jest też zajebiste przesłanie Antoniszczaka dla nałogowych palaczy w animacji  "te wspaniałe bąbelki w tych pulsujących limfocytach" i dla miejskich "robotów", co koić zszargane nerwy powinni w plenerze - "Fobia" z 1967. Julek wszystko zgrabnie ujmował w obrazach, które zdecydowanie wyróżniały się na tle historii animacji - zabawna narracja, ciekawa interpretacja kosmicznie zawikłanych zagadnień życia człowieka, zwierzątek i dziwnych stworzeń wykombinowanych przez Antoniszczaka np. elektrokapuściochy ;)



oprócz twórczości Antonisza  lubię też bardziej współczesne dzieła np. studentki łódzkiej filmówki Natalii Brożyńskiej, która zachwyciła świat swoją animacją "Drżące Trąby". głównymi postaciami są Pafnucek, Kalasek i Prosiak Statysta. krótka, rzeczowa historia o akceptowaniu siebie. opowiedziana jednak w taki sposób, że przeżywasz  wszystko co się dzieje z bohaterami. rozumiesz ich, współczujesz im, cieszysz się z nimi, by na końcu ich pokochać i potem do nich zatęsknić.


no i na koniec, żeby dobić cierpliwych kilku naszych czytelników dołączam zwiastun animacji "Radoski" i "Latająca Maszyna". a to tylko kilka z moich ulubionych. polska animacja to wachlarz twórców, którzy  w szalony sposób naginają granice wyobraźni i to jest mega czad mieć możliwość przebywania w ich świecie. podkreślam, meeeega czad!

e.




samo oszust


Nie ma to jak udane kłamstwo. Nie dość, że bardzo ułatwia życie, to jeszcze daje satysfakcję ego.
Bo i Ci się upiecze i pomyślisz: Jestem zajebisty! udało się, uwierzyli gamonie.
Gra taka, starcie umysłów. No bo trzeba tu jakieś inteligencji (nie oszukujmy się) żeby dobrze kłamać. Dlatego obłuda jak piękna modelka ze sztucznym biustem pociąga wielu- seriale tworzą, badania robią, książki piszą. Kręciła mnie także. Wszystkie odcinki Lie to me obejrzałam z bananem na twarzy (ale tu też rola niemała Tima Rotha).
Gorzej, jak człowiek tak się wyrobi, że wyczucie traci. I nagle, automatycznie, bez sensu sypie kłamstewkami. I raz i dwa. Nagle zaczyna się gubić, samo wyszło z mordy- ale po co?
Siebie nie oszukasz, mnie też nie.
Można to kontynuować i wymyślać logiczne wytłumaczenia- dlaczego dobre jest dla mnie, że tak robię, albo zdać sobie sprawę, że jest to chujowe i przestać.

Zwłaszcza, że zwykle najwięcej okłamujemy jednak siebie.
Najczęściej słowami: Nie mogę w sobie tego zmienić, nie mogę tego opanować.
Możesz, tylko nie chcesz. Tak tak, nie spuszczaj wzroku mi tu teraz. Nie chcesz!
I przyznaj się w końcu, że jesteś zbyt leniwym tchórzem, żeby zacząć to zmieniać.
Wszystkie wytłumaczenia nic mnie nie obchodzą, bo wiem, że możesz, tylko się boisz.
Nie wierzę w żadne blokady. I mam na Ciebie oko. Mówię do siebie.

You say "too late to start got your heart in a headlock",
I don't believe any of it.
You say "too late to start with your heart in a headlock",
You know you're better than this.
(how can you lose?) Afraid to start, got your heart in a headlock, I don't believe any of it.


You've been walking,
You've been hiding, 
And you look half dead half the time.
Monitoring you, like machines do,
You've still got it I'm just keeping an eye. 




a.

piątek, 8 czerwca 2012

ja i Euro

kiedyś, dawno dawno temu siedziałam z tatą i oglądałam mecze piłki nożnej. prawda jest taka, że nie byłam zagorzałym kibicem, ale cieszyłam się, że mogę spędzić czas z ojcem. nigdy też nie pałałam specjalnie wielką miłością do piłki nożnej.

przygotowania do Euro i cały szum wokół tego spowodował, że czułam się jak przed świętami w grudniu, jeszcze nie nadeszły, a już miało się ich dosyć, aż do porzygu. to jednak się zmieniło, kiedy zobaczyłam treningi otwarte, podczas których kibice w entuzjastyczny sposób przywitali drużyny. bez kitu, wzruszyłam się. bo to była niesamowicie pozytywna energia.

oczywiście zawsze znajdzie się kilku oszołomów - specjalistów od rasizmu, co lubią wyrażać swoje złote myśli na transparentach, ale myślę, że to nie tylko w Polsce dochodzi do takich sytuacji. żadne społeczeństwo nie jest tak przykładnie poprawne, żeby tego typu incydenty się nie zdarzały (chociaż dziennikarz z BBC uważa inaczej, bo Polska i Ukraina to dzikie kraje, w których mieszkają brutalne niedorozwoje, co ludzi w trumny pakują).

no i teraz do mnie dotarło, że tu nie chodzi o to, czy to jest piłka nożna, czy koszykówka, czy rzucanie smalcem na odległość - tu chodzi o wspólną sprawę. o to, że ludzie mają w końcu wspólny temat do rozmów. łączą się pokolenia, strefy bogatych i biednych, murarzy i bankowców, studentów i weteranów wojennych - wszyscy są kibicami. i to jest zajebiste. może niezbyt odkrywcze, ale zajebiste. tak więc - do boju POLSKA!!!

e.


środa, 6 czerwca 2012

groupies- czyli mój wkład w Euro

Są takie dni, w których po imprezie nie zastanawiasz się czy śmierdzisz, tylko czym śmierdzisz. Wstajesz z podłogi, otrzepujesz się z tego w czym spałaś i wychodzisz do domu. Mijasz czystych ludzi idących do pracy i popijając cudownie płynną i zimną colę wspominasz.

 Taką noc, kiedy wchodzisz do jakiegoś zapomnianego pubu, gdzie gra muzyka na żywo, ludzie śpiewają, mają lepsze jakieś piwo, kręci się wszystko, jacyś obcokrajowcy stawiają ci drinki a w rzece odbijają się stare kamienice i pełnia księżyca. Masz ochotę wtedy śpiewać, i śpiewasz, śpiewacie wszyscy. Nagle pojawia się pianino i zręczny pianista, zegar przystaje i słucha.



Przypominasz sobie, kto Ci towarzyszył wczoraj i ustalasz dlaczego byli to zagraniczni dziennikarze, którzy przyjechali relacjonować Euro. Coś tam kojarzysz, jak zachwalałaś swój kraj i byłaś generalnie bardzo miła. Cała noc ciężkiej pracy pijarowej. Wolontariatu.

W SKM otwierasz Metro i czytasz, o pochlebnych opiniach w europejskiej prasie. Że Polacy są mega gościnni, jest fajnie i podoba się. Zdajesz sobie sprawę, kto to napisał i dlaczego. Uśmiechasz się więc do swojej wątroby i wiesz, że było warto. Ku chwale ojczyzny.

a.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

dziadki z represjami

dzisiaj do redakcji zawitał dziadek w kamizelce z wełny i podpierając się na kuli pokuśtykał do kanapy, by tam spocząć, jak się okazało, na trochę dłużej niż mogliśmy przypuszczać.

- jestem represjonowany przez wymiar sprawiedliwości. prześladuje mnie sąd, prokuratura, policja i nawet poczta, bo listy nie dochodzą.

historia represji była długa, zawiła i swój finał  miała nawet w Strasburgu, gdzie podobnie jak polski wymiar sprawiedliwości efekty działań trybunału okazały się... niesprawiedliwe dla starszego pana, który nie ukrywał z tego powodu oburzenia. nikt za pewne, tak jak my, nie zrozumiał o co dziadkowi dokładnie chodzi.

dziadek przyszedł przygotowany. w kieszeni miał dyktafon, którym skrzętnie nagrywał przebieg rozmowy nie mającej sensu, ani składu, ani ładu. starszy pan widząc, że dalej jest niezrozumiany wyszedł trzaskając drzwiami. potem jednak wrócił, bo po drodze zgubił dokumenty i kulę, którą się podpierał. okazało się, że bez kuli to nawet nie kuśtyka, ale nadal cierpi, bo wszystko jest nie tak jak powinno.

inny dziadek, który czasami przychodzi na kawę, ale bez dyktafonu, przeżywał represje w PRL-u i to nie ze strony władz, ale UFO. otóż, kiedyś obca cywilizacja postanowiła zorganizować zamach na jego życie. było to w Gdańsku. szedł chodnikiem i ni stąd ni zowąd  przyfrunął tajemniczy spodek i laserem przeciął lampę, która złamała się na pół i prawie przygniotła owego pana. na szczęście miał refleks i odskoczył na czas. ale mało brakowało i nieszczęście gotowe.

przychodzi też dziadek co zapewnia, że trzeźwy jest i ślini mi po pijaku rękę w geście kultury i szacunku dla kobiet. on też jest represjonowany, bo policja go ściga za jazdę pod wpływem alkoholu, a on przecież jest trzeźwy. tak trzeźwy, że zamiast w drzwi do wyjścia trafia w ścianę.

lubię tych dziadków. nie wiem czemu, mam do nich sentyment. może dlatego, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jakimi przypałami będziemy na starość.

e. 

Dlaczego nie umiem się dobrze bawić na dużych koncertach

Festiwale za pasem, openery, łódstocki i inne takie takie.
Mi oczywiście to zwisa, bo kręci mnie tylko nauka. Ale dużo ludu gada o tym i warto się zastanowić, czyby towarzysko nie współtowarzyszyć. 
Są plusy niechybne- alko, dużo alko, jeszcze więcej alko, muza, czasem dobra muza, możliwość spotkania seksownych rockmanów zawieruszonych gdzieś w tłumie. No i to będzie tyle. 

No a minusów mam z wiekiem jakoś więcej:
- nie mogę się skupić na muzyce
- ciągle się spóźniam na koncerty LUB trzeba gdzieś pójść LUB wkurza mnie, że muszę zaraz gdzieś pójść
- trzeba się przemieszczać, jak się chce spotkać ze znajomymi i nie można się znaleźć i to szukanie i umawianie jest chujowe, bo się traci dużo czasu
- nie mogę się skupić na piciu, bo trzeba iść na koncerty, na koncercie nie mogę się skupić na muzie, bo myślę nad organizacją alkoholu i sikania
- nie mogę się spotkać z tymi, z kim chcę, a przypadkowo spotykam wszystkich znajomych świata i gubię się od innych znajomych
- w trakcie koncertu chce mi się siku- przejebane, kilometr do toi-toia, kolejka na pół godziny (już pomijam ten smród), przeciskanie się z powrotem pod scenę
- jak jestem pod sceną, to boję się pić, żeby nie chciało mi się siku

No i generalnie, dojazdy, kasa, pakowanie. Nic nie widać, czasem chujowo słychać. 

Wolę zdecydowanie kameralne koncerty, w zamkniętych salach. Najlepiej w mało osób na nie iść, albo samemu. Mój najlepszy koncert w życiu tym jak dotąd odbył się w piwnicy w Poznaniu, pojechałam na niego sama (bo nikt nie chciał, naprawdę nie kumam tego!) no i stałam sobie pod barierkami. Było super, nikt i nic mnie nie rozpraszało. Jamie chwycił mnie za rękę i patrzał na mnie podczas piosenki "green light". Przynajmniej tak mi się wydawało, a nie było was tam, żeby zaprzeczyć- musicie więc uwierzyć mi na słowo :D
a.


niedziela, 3 czerwca 2012

jebany moloch

w naszym kraju niestety nie można uniknąć dyskusji na temat jakości życia. nie chodzi tu o słynne polskie marudzenie, ale o to, że autentycznie system funkcjonowania tego państwa zaczyna przypominać groteskowego dinozaura, który właśnie  zesrał się na rzadko i się zdziwił. 

niedawno w jednym z wywiadów do lokalnej gazety, poseł zakomunikował społeczeństwu, że ZUS to bankrut. niby nic odkrywczego, ale do diaska, tego samego dnia w firmie dowiedzieliśmy, że podnieśli składki. pracodawcy plują sobie w brodę, że odważyli się zatrudnić legalnie pracowników, a pracownicy zastanawiają się, jak długo będę mieli jeszcze robotę i czy dożyją emerytury, której wysokość przysporzy z pewnością innych zmartwień.

jak tu założyć własną firmę? im więcej zarabiasz, tym więcej płacisz złodziejom, co sobie zusowskie pałace budują jak wieże balel i rypną się one prędzej czy później z wielkim hukiem, aż bryźnie absurdem w ryj systemu.

a politycy mają problem, bo Obama się pomylił i historię zdeptał i znieważył. i temat ten, jak makaron, codziennie nawijają na uszy ludzi, których to obchodzi tyle, co kazanie w kościele.

cyrk polityczny wszechczasów - Monty Python przy nim wymięka. aż przykro patrzeć na Tomaszewskiego, Macierewicza i innych oszołomów w garniturach, co żałośnie bełkoczą i pieją w prasie depcząc jednocześnie resztki swojego rozumu i przytupują do tańca głupocie.

i jest sobie człowiek w tym całym molochu zgniatany, miotany, szarpany, aż śmieje się. przez łzy.

e.


sobota, 2 czerwca 2012

leżę i płaczę

cieszę się, że energia wszechświata do Ciebie wróciła. czasem musi zniknąć, żeby bardziej ją doceniać. u mnie dalej panuje spokój i niezwykłe zachwycanie się wszystkim - ludźmi, przyrodą, uczuciami i chodzę i wzruszam się, jak na wiecznym haju, co ktoś mógłby pomyśleć, że się zjarałam, a ja tylko tak, sama z siebie... i to też mnie wzrusza.

więc leżakuję sobie na kanapie beztrosko i powietrze przeze mnie przepływa. jak bańka mydlana lekka duchem jestem i istnieję, ale czasem mnie dla świata nie ma. na słuchawkach wchłaniam dźwięki z nowej płyty Sigur Rós. przepływają przeze mnie z gracją, finezyjnie, płyną i smyrają zakątki mojego jestestwa. piękne to. tak pięknie niezwykłe te dźwięki, że płaczę sobie i uwierzyć nie mogę, że magia muzyki jest tak niesamowita, głęboka i że to ludzie ją tworzą. cudowni kosmici wszechświata tego.

e.



nunc est bibendum

O tak!

Uroczyście ogłaszam że wygramoliłam się z przedurodzinowej depresji!
O beztroska radości z okazji- następne urodziny za rok. Uffff.
Wiesz o czym mówię. Urodziny świętujemy w pewnym momencie nie dlatego, że cieszymy się z tego ile mamy lat, a dlatego, że do następnych urodzin został cały okrągły rok wolności od myśli o przemijaniu. I dlatego Yey yey i jeszcze jedno UFFFFF.
A więc oficjalnie zarzucam znajomość z Witkacym na jakiś czas i wylewanie złości nad bezsensem egzystencji, by świętować przeżywanie kolejnego roku istnienia na tej planecie bez urodzin.

Jedzcie, pijcie, tyjcie i oglądajcie głupie zabawne filmiki na youtubie!



Osobiście polecam ciasto z truskawkami i kremem z bitą śmietaną i mascarpone, sałatkę z arbuzem i fetą, białe wino oraz Jenne Marbles. Może was zniechęcić jej aparycja, ale nie dajcie się zwieść pozorom- kto nie udawał w życiu nigdy, że jest głupszy niż jest, tips w górę.
a.