wtorek, 16 lipca 2013

wyemigrowanie

Zmieniam galaktykę, zakładam nowego, tajemnego bloga, którego lokalizację podam kiedyś. Albo i nie. Pięknie mi było polatać tu z Wami, pozdrawiam wszelkich Wszechstworów, dziękuję e.

a.

p.s.Podali w prognozie, że ma być tylko lepiej.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Pączusia

"When it all goes quiet behind my eyes, I see everything that made me lying around in invisible pieces. When I look too hard, it goes away. And when it all goes quiet, I see they are right here. I see that I'm a little piece in a big, big universe. And that makes things right. When I die, the scientists of the future, they're gonna find it all. They gonna know, once there was a Hushpuppy, and she live with her daddy in the Bathtub"




.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Ave Gogol!

pewnego deszczowego wieczoru, kiedy zmysły już gasną i układają się do snu, ostatkiem sił spojrzałam w szklany ekran i  zobaczyłam Go po raz pierwszy. miał na sobie podróbę dresu addidasa, złoty łańcuch na szyi i pięknie zniekształcony angielski akcent. niebieskie oczy, charakterne brwi, wiecznie rozczochrana czupryna, dziarski krok. Eugene Hutz grał Alexa.

szybko się okazało, że Genio to w ogóle założył zespół Gogol Bordello, w którym grają muzycy z całego świata i robią to z taką werwą, że nawet Madonna poprosiła o wspólny koncert. ona też wie, że Gogol skaczący w niebieskich kozaczkach jest spełnieniem marzeń współczesnej kobiety.



cygańska energia z turbodoładowaniem rocka i punka rozwalała publiczność na całym świecie, nawet na Openerze i w tym miesiącu w Warszawie. po kilku latach wzdychań do Gogola z telelwizora zobaczyłam swoje cherlawe aczkolwiek gibkie bóstwo na żywo. łezka się w oku zakręciła, serduszko szybciej zabiło. Genio żwawo wyskoczył na scenę w kiczowatych jak zwykle spodenkach, skacząc jak kangur w addidasach z lumpa i kalecząc angielskie słowa wyfałszowywał kolejne hity, co niosły tłum jak fale na morzu rozpierdolu egzystencjalnego. 



bezczelnie piękne to było. tak piękne jak On. bo jest prawdziwy, bo udawać nie musi nic. bo robi to co kocha i inni Go za to kochają. bo roznosi Go energia, którą boimy się wydobyć "bo nie wypada". ma wyjebane.



taki właśnie jest mój Genio. platoniczny nieco, bo ciągle gdzieś go gna. mimo to Genio jest blisko, gdy ludzie mówią mi,  że coś ze mną jest nie tak, "bo przecież to nie wypada".
Gogolmy się z klasą w nawet najgorszym życiowym burdelu.
Ave Gogol!

e.


sobota, 22 czerwca 2013

śniadanie po tiffanim

Znacie bohaterkę Śniadania u Tiffaniego?
Uwielbiała jadać śniadania pod luksowym sklepem z biżuterią, mówiąc, że nic nie daje jej takiego poczucia bezpieczeństwa i stabilności, niż widok na drogocenne kamienie.

To było 50 lat temu, elegancja zdążyła osiwieć i kulejąc oddać pierwsze miejsce na podium otyłemu komfortowi. Ma być dużo, łatwo, tanio, niekoniecznie pięknie i elegancko.
Czy jest dla współczesnego człowieka lepsza opcja niż śniadanie all inclusive?

Miałam okazję zjeść takie dziś, w hotelu w centrum Warszawy. Sałatki, bagietki, marmolady, świeże soki, jajka w przeróżnych postaciach, antipastii, warzywka, sałatka owocowa, serki i jugurty. No wszystko.
Z pełnym talerzem we wszystkich kolorach tęczy usiadłam przy stoliku. Akurat dość sporo ludzi przyszło po mnie. No nie, zjedzą mi całą sałatkę owocową!- pomyślałam i zaczęłam obserwować, co biorą. Moje obawy szybko okazały się bezpodstawne.

Ludzie jedli: chleb, bulki kajzerki, chleb, jejecznicę, bułkę, masło, jajecznicę, parówki, chleb.
Podsumowując- jajecznicę, parówki i pieczywo. Z masłem.

Jak można nie spróbować tego wszystkiego, albo chociaż czegokolwiek. W weekend, kiedy czas nie goni- pomyślałam.

Najśmieszniej było, gdy stołować przyszła się wycieczka szkolna. Trzech chłopców, podążając za samcem alfa, miało na talerzu dokładnie to samo: jajecznicę i dwie bułki, co więcej nawet w takim samym układzie graficznym!
Dziewczyny, jak to zwykle na wycieczkach, udawały że nie są głodne i zadowoliły się jogurtem (dobrze, że nie sałatką owocowa).

Nikt nawet nie spróbował mojej sałatki, mogłam jeść ile chciałam. Nie powiem, żeby mnie z egoistycznych względów nie cieszyło, ale też- zastanowiło.
Dlaczego nie patrzymy, co jemy, nawet, gdy wszystko jest już opłacone i przygotowane na stole?
To nie jest kwestia czasu ani pieniędzy, może strachu przed wejściem poza to, co znane. Oceny społeczne, naśladownictwo,lęk przed byciem outsiderem- czy naprawdę chcemy, żeby to kierowało naszym życiem?
Skoro nie chce nam się poszerzać horyzontów w tak prostej sprawie, gdy alternatywy mamy przygotowane i podane pod nos, to co dopiero w innych przestrzeniach? Czy wystarczy nam mentalna parówka, zmiskowana sztuczność, byleby jako tako wyglądająca i smakująca?

A ty, co jesz na śniadanie?

a.


środa, 19 czerwca 2013

samotność w sieci

Jest taki typ ludzi, którzy inaczej mają z samotnością.
Wychowani jako samotnicy, większość dzieciństwa spędzili w towarzystwie wyimaginowanych przyjaciół.
Długie godziny spędzali na rytuałach i przemyśleniach, niezmąconych rzeczywistością.

Potem było różnie.
Często pozostali na uboczu, zajęci elitarnym hobby. Niektórzy na tym zarobili, niektórzy stali się sławni.
Inni sukcesywnie wkładają swoje owoce do szuflad, może za kilka lat.
Bywało też, że takie osoby, by rozprawić się z lękiem społecznym, w pewnym momencie życia stały się ekstrawertykami. I, jasne, potrafią gadać. Przecież milczeli przez tyle lat!

Ale nie słuchają.
Nie nauczyli się tego od misia ani lalki- zabawki nie miały w zwyczaju przerywać, ani mieć własnego zdania.

Taka osoba uczy się nadawać, ale nie obierać.

I nagle, ktoś inny się odzywa.
Po początkowym zdumieniu, szybko przychodzi zniecierpliwienie: Teraz ja, ja, ja!! Ja wiem lepiej, ja bym to ciekawiej sformułowała. Boże, jak ty nudzisz, ja pierdolę. No przecież to jest oczywiste. Poudaję, że słucham, ale zaraz coś wtrącę.
Z każdą sekundą narcyz męczy się, usycha. W towarzystwie ludzi, którzy go nie wielbią, jak wpatrzone w niego zabawki, czuje się samotny. Kiedy musi udawać, że tych ludzi lubi, gorszych, głupszych. Musi oddawać swój cenny czas i uwagę komuś, kto nigdy mu nie dorówna. Nie może imaginować. Jest sam w realności, której nie chce akceptować. Samotny wśród ludzi.

Znałam kiedyś taką osobę, mieszka niedaleko. Znalazłam jej tam wygodne miejsce. Coraz rzadziej wychodzi na wierzch, bo i po co.

a.




poniedziałek, 17 czerwca 2013

Afonia, co wymaszerowała smutki

była sobie Afonia, co w filmie Janka Kolskiego szukała miłości. znalazła ją na chwilę, a potem straciła i z tego powodu osiwiała w jeden dzień. żeby nie oszaleć z tęsknoty oglądała kadry z filmów nakręconych starą kamerą, gdzie on uczył ją maszerować.

kiedy odszedł, Afonia wzięła swoją kamerę i ruszyła w podróż.
maszerowała. z impetem, goryczą, żalem i złością wdeptując w ziemię uczucia. stanowczo i do utraty tchu.

chyba każdy ma taki moment w życiu, że trzeba coś z siebie wymaszerować.
e.

wszystko można wymaszerować

wtorek, 11 czerwca 2013

Kłapouch

jestem rozbita. zdeptana. rozwalona na kawałki. zmielona. nie wiem czego chcę i jaka do końca jestem. nie potrafię się odnaleźć. zgubiłam gdzieś wszystko po drodze. zgubiłam siebie, a może nawet nie wiedziałam czy ta osoba w środku to byłam ja, czy tylko ja, którą chciałam być.

nie wiem, gdzie jest moje miejsce, mój dom, moja przestrzeń. nie wiem co chcę robić, kim być. bezdomna jestem sama w sobie. myśli odbijają się echem w moje głowie, tłoczą się i szarpią.

wiem, co czuł Kłapouch szukając swojego domu i ogonka, co go gubił co chwilę. nie mam nawet gwoździa, żeby przybić tego ogonka. widocznie muszę zacząć od początku. wszystko od początku.
e.


feldenkreis

W zeszłą niedzielę uczestniczyłam w bardzo ciekawych warsztatach pracy z ciałem. Cztery zasady Feldenkreisa, do pracy z ciałem ale i życiem:

1. Zacznij od strefy komfortu i uczyń ją jeszcze bardziej przyjemną.

2. Wybierz sobie cel, ale nie za łatwy ani nie za trudny, w twoim zasięgu. Próbuj.

3. Odsuń się od celu, a potem podejdź do niego z innej strony.

4. Baw się tym, połącz go z czymś twoim, niech stanie się częścią ciebie.


http://www.youtube.com/watch?v=0FUlRjBcGGE&feature=player_embedded


Doświadczyłam i ciekawe, świeże.
Polecam sprawdzić na własnej skórze.
Pierwszy raz byłam na warsztatach sportowych, na których słyszałam: odpuść, rozluźnij, odpocznij, mniej, lżej :)
a.

piątek, 7 czerwca 2013

te uszka

i tak to jest. człowiek jak ten osioł, chowa się za drzewem i myśli, że nic nie widać.
-



- ale czy to nie byłoby oszukiwanie?- spytał.- czy to by nie była nieprawda...nastawiasz się, że będzie dobrze, chociaż wiesz, że nie będzie. Z wcześniejszych doświadczeń.

Tak, masz rację. Nieustanne, bardzo męczące oszustwo- tak powinnam powiedzieć.
Zdaję się, że trwa całe życie.

Nie, lepiej zaatakuje z ego.
-  a słyszałeś o samospełniającej się przepowiedni?

- Tak, ale chyba najodpowiedniejsze byłoby przyjęcie rzeczywistości, żeby się nie rozczarować.

I w tym momencie, to mi się już chciało płakać.

Ale wy i tak nie wierzycie w rzeczywistość- podsumował.
Brak wiary to często moja ostatnia nadzieja.


a.

wtorek, 28 maja 2013

drop in the ocean of the universe

wielowymiarowość życia i człowieka jest nieskończona. zapętla się we fraktalne wzory, by potem stworzyć rozwiązania do zupełnie nowych kodów, które tworzą nowe rzeczywistości.
tyle jeszcze do odkrycia, tyle granic do przekroczenia, tyle mitów do obalenia.
i ja w tym wszystkim jak kropelka w oceanie, co chciałaby zapamiętać, że kiedyś była kropelką zanim wyschnie lub stanie się falą.
e.

środa, 22 maja 2013

oniryczna kulka z pszczelego kitu

pożarła mnie wiosna. i próbuję się wydostać z zapachu bzów, z deszczu, z drzew szumiących nasyconą zielenią. skazana na grawitację patrzę na wyczochrane chmury, co spokojnie suną przez błękit.
wygłodzona byłam, na litość wiosny czekałam, żeby choć na chwilę, jeden promień słońca pomiział mnie po twarzy. a tu dostatek ciepła, słońce otula, kwiaty rosną.
czuję się onirycznie.
wiosna przeżuwa mnie jak kulki z pszczelego kitu. wytarmoszona jestem radośnie.
e.


poniedziałek, 20 maja 2013

trzmiel


Podobno trzmiel nie powinien latać, bo ma za małe skrzydła. Lata mimo wszystko, zasady aerodynamiki pokonuje, jak to określili fizycy „brutalną siłą”.
Jako natchnienie, naoczna motywacja, trzmiele są mi szczególnie bliskie.
W zeszłym tygodniu przekroczyliśmy jednak granicę zdrowego dystansu.
Dorodny przedstawiciel gatunku wleciał od mojego pokoju na drugim piętrze- jak- nie wiem.
Obudziłam się i zobaczyłam na chuście cień robala. To był on. W pierwszym momencie pomyślałam- pająk! Wybiegłam z krzykiem z pokoju.
Boże, jak ja się bałam! Niby robak. Nie mogłam do niego podejść. Centymetr długości, a byłam przerażona.
Po godzinie szlochów, płaczu, podchodów, telefonie do brata (który polecił mi najlepiej spalić całe mieszkanie i uciec, dla pewności), odważyłam się podejść.
Ale nie, że już dotknąć. Podejść. Otworzyłam okno. Myślałam, że to załatwi sprawę, ale za żadną cenę nie mógł się wygramolić. Co za wstrętny typ, wleciał na drugie piętro, a teraz nie może podlecieć pół metra?!
Trzeba mu było pomóc. Gdybym zostawiła go w pokoju, mógłby się schować, umrzeć- albo gorzej- nie umrzeć. Przyszłabym i gdyby go nie było widać, nie wiedziałabym, czy wyleciał, czy się gdzieś schował. Zabić też nie mogłam. Musiałam po pomóc wylecieć przez okno. Już byłam spóźniona na spotkanie. Boziu!!!
W końcu- ubrana w silikonowe rękawice, kurtkę, z sitkiem, miską i reklamówką- udało mi się go wypuścić. Cały czas miałam otwarte drzwi wejściowe, żeby uciec jakby co.
Najtrudniej było podejść, kiedy to już zrobiłam, poszło.
Dałam mu radę- fanfary.


Dziś rano znowu wleciał do pokoju trzmiel. A może to była osa.
„No nie!”-pomyślałam- to już szczyt. Zupełnie nie czułam strachu. Pobudzenie, oburzenie.
Popatrzyłam, jak lata, wyciągnęłam rękę w stronę owada i zdecydowanym gestem rozkazałam „Sio!”. Wyleciał od razu.

Wszystkie te wydarzenia, niby zwykłe, nabierają sensu w kontekście jednego z najważniejszych snów. Idę świtem, jak się okazuje, do domu mojej babci, gdzie mieszkałam, kiedy byłam mała. W śnie jestem dorosła. Przy furtce widzę siedzące na płocie kilka trzmieli, dorodnych, grubych, gotowych do pracy. Nagle dostrzegam, że wszystkie kwiaty zakryte są szkłem. Urosły nad wyraz piękne, dorodne, ale nie będą mogły wydać owoców. Na każdy nałożony jest dokładnie przykrywający słój.

Trzmiele chcą, żebym wyszła z pokoju i je zdjęła.
I to mnie przeraża. Ale czas najwyższy.
Odsłonię i dam zniszczyć kwiaty. Pozwolę na transformację i zobaczymy, co wyrośnie. Gruszki na wierzbie, czy śliwki na sośnie.

a.


poniedziałek, 13 maja 2013

teoria kokosa

nie można powiedzieć, że się kogoś zna. przecież sami siebie nie znamy do końca.

patrzę jak ludzie walczą. i nie jest to walka o siebie. tylko o to, żeby stworzyć iluzję silnych.

boją się słabości, porażki, wtopy, samotności, niespełnienia, smutku.

i udowadniają Ci, że wszystko jest zajebiście, że biorą życie za bary, że przetrwają wszystko. jednak pod tą grubą skorupą kokosa kryje się esencja istnienia. kryje się prawda, która i tak prędzej czy później zostanie brutalnie wypruta i będzie trzeba się z nią zmierzyć. bez udawania, drwienia, sarkazmu i innych mechanizmów samoobrony.

tak bardzo boimy się samych siebie, że nie potrafimy siebie zaakceptować z całym inwentarzem wad, dziwności i słabości, więc tworzymy maskę, która podoba się innym ludziom. to strasznie wygodne musi być ...i męczące.

coraz więcej tych masek. zdarza się, że osoba, którą bardzo cenisz i szanujesz okazyjnie taką zakłada i znika w szarym tłumie iluzji. i nic nie możesz zrobić, bo każdy musi sam dotrzeć do siebie.
e.


niedziela, 12 maja 2013

spustoszczyciel przyjemności

tak to jest z tym całym prawem przyciągania, że trzeba być niezwykle dokładnym.
w przeciwnym razie, życzenie "przystojnego faceta w moim łóżku" kończy się tak, że pijecie tam razem herbatę w towarzystwie jego dziewczyny.

ale ciągle się liczy?

a.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

polisemia osobowości

skrajności, kontrasty, przeciwności, które z założenia powinny się wykluczać, łączą się i tworzą całość. mnie. jestem wdzięczna za to. być może, gdyby nie toczyła się walka sił sprzecznych, co są mętami w mojej podświadomości i duszy, to
nie miałabym wątpliwości,
nie interesowałoby mnie nic poza pracą i domem,
i nie czułabym w sobie tyle co teraz.
e.






wtorek, 16 kwietnia 2013

i jebnęło

zamiast kawy piję melisę, bo boję się, że energia wystrzeli mnie w kosmos. czuję się jak anemiczny Hulk, co ciśnie przez świat i nic nie jest w stanie go zatrzymać. jakby ktoś dał mi zastrzyk adrenaliny, która nie chce się za cholerę skończyć.
miażdżąca siła tętni we mnie i rozwala od środka i buduje moc, tak dużą, że mogłabym wyrywać drzewa z korzeniami i przenosić góry.
i moje życie ruszyło ze zrywem. byle teraz w nic z tego rozpędu nie przypierdolić.
e.



niedziela, 7 kwietnia 2013

koniec i początek

czasami zabijają mnie przekonania wpajane skwapliwie od dziecka, że coś jest jakie jest, bo "tak musi być". i kropka. łapię na tym, że moje przekonania ograniczają moje możliwości.

to trochę jak spacer po lesie. idziesz wyznaczoną ścieżką, która na pewno gdzieś prowadzi. jednak nie możesz iść dalej, bo konar drzewa zablokował przejście. i mówią Ci "nie idź dalej, bo tam za konarem pewnie jest niebezpiecznie", wpajają, że "po co ryzykować" i człowiek utwierdza się w przekonaniu, że skoro tak, to wystarczy jeden poznany już odcinek ścieżki i zazwyczaj tkwi w nim całe życie.

do tego dochodzi strach, który sami sobie stwarzamy w swoim umyśle, żeby nie dopuścić do ryzyka. ktoś kiedyś powiedział, że lęk zawsze towarzyszy człowiekowi, gdy chce coś zmienić, więc to dobrze, trzeba go zaakceptować i iść dalej. nie wolno stać w miejscu. bezpieczeństwo to tylko ułuda. przekonanie. iluzja. to najlepszy sposób na powolne umieranie.

im częściej zauważam w sobie mechanizm działania przekonań, tym bardziej mój bezpieczny świat się wali w gruzy. jak w Incepcji. na szczęście są jeszcze inne wymiary życia. zawsze można się obudzić. trzeba tylko chcieć.
e.



niedziela, 31 marca 2013

wielkanoc i jak zaprosiłam sąsiadów na wesele

małe miejscowości mają to do siebie, że pewne wydarzenia są tu bardziej zauważalne.
i tak na przykład, kiedy zniknął pijak Marian, najpierw tata zauważył, że jakoś teraz tego mariana nie ma widać. potem zauważyła to mama, a po jakimś czasie inni, włączając w to księdza, który z ambony ogłosił jego zniknięcie.
mama bardzo się przeraziła, że marian pewnie leży gdzieś zamarznięty pod śniegiem, ale najbardziej ją przeraziło, że to ona mogłaby go pod nim znaleźć. i tak czekaliśmy na wiosnę, żeby odsłoniła rąbka tajemnicy, jak podejrzewacie- na daremnie.
tymczasem, w wielkanocny poranek, mama odchylała rano rolety i kogo zobaczyła?
tak, zmartwychwstałego.
po wielodniowym okresie postu i medytacji, marian zmartwychwstał prawdziwie i naocznie na drodze do sklepu.
mama bardzo się cieszy, a najbardziej, że tym razem ona nie znajdzie go pod śniegiem i powiedziała, że teraz to może być wiosna.

a w przed dzień tego wielkiego cudu, zgodnie z tradycją udałam się do sąsiada na libację. wróciwszy zastałam w domu jego rodziców, libujących z moimi rodzicami. pani marysia ośmielona whisky przyznała się mi do jednego z największych zawodów w jej życiu, a mianowicie, że widzi, że u mnie nie zanosi się na ślub a ona właśnie chciałaby pójść do mnie na wesele. i tak liczyła, że ją zaproszę.
- ależ nie ma problemu, zapraszam Panią z mężem na wesele!- nie mogę tylko ustalić terminu ani mojej osoby towarzyszącej, szczegóły podam później, być może, ale proszę czuć się zaproszoną!

I tylko nie wiem, dlaczego tata pytał się rano, czy ja pamiętam, co też wczoraj wygadywałam.
a.

czwartek, 28 marca 2013

dziękuję

musiałam im w końcu uwierzyć.
chociaż od początku coś mi nie grało. byłam podejrzliwa, kiedy zaczęli mówić:
- bardzo dobrze pani robi, proszę tak robić.
a ja uparcie:
- nie, nieprawda, robię źle. mi się nigdy nie podoba, jak robię. zawsze mogłabym lepiej zrobić, co jest dobrze.
a oni się kłócą, ze mną, mówią że dobrze i koniec. nie mogłam im wyjaśnić, że źle. uparli się.
nie tak to sobie wymyśliłam. mieli mnie atakować, że źle źle- wszystko już sobie wcześniej poustalałam, co im odpowiem, jak się przyznam do zła wszelkiego. dużo wymyśliłam sama, liczyłam na więcej z ich strony.
nic z tego. cała moja wizja siebie została obalona.

rano przypomniałam sobie wczorajsze rozczarowanie, że jednak nie jestem jaka myślałam że jestem, że się ten cały misterny obraz rozmył. że się poddałam i zaczynałam im wierzyć w tą moją wartość.
wstałam i pracowałam, wieczorem wróciłam do mieszkania z ciężką torbą. dwie czekolady, kawa, 20 zł wepchnięte w czekoladę, banan, drewniany zając, wysypywały się tego jednego dnia.

wszystko od nich, innych nich, sami dali, żeby podziękować. tyle. stwierdziłam, że byłam głupia w tym swoim upartym myśleniu i może trochę przestanę z samodojebywaniem. to byłoby nierozsądne, przynajmniej póki jestem w mniejszości.

a.





środa, 27 marca 2013

grawitacja, Avatar i kosmiczna kupa

na discovery science pani profesor od kosmosu tłumaczy, że gdyby grawitacja ziemska była mniejsza, to ludzi trochę by rozciągło wzdłuż. mogliby być tacy wysocy i szczupli jak w Avatarze. to dopiero!

i wyobrażam sobie jak idę jak taka Godzilla przez miasto i widzę wszystko z perspektywy wielkoluda. drzewa byłyby jak brokułki a budynki jak betonowe klocki. nawet największy dąb o niewdzięcznym imieniu Bartek byłby tylko rozłożystym pękatym brokułem.

zapewne jednak nie tylko ludzi by rozciągło, ale też inne żyjątka, więc np. jamniki mógłby w końcu zrobić kupę bez obawy, że się nie odczepi od dupy, a żyrafkom urosłyby tak długie szyje, że głowę musiałyby ciągnąć za sobą. podobnie strusie, lamy i alpaki.

samochody pewnie nie byłyby potrzebne, bo jak się ma tak długie giczoły, to można przemierzać świat susami, rozbiegasz się i już! Afryka. Paryż. Peru. Antarktyda. Kosmos ;)

może kosmici tak wyglądają, że są rozciągnięci, a może grawitacja ich miażdży i są jak takie bombelki z oczkami i paszczą Predatora. i jak widzą takiego człowieka to myślą sobie, że my to tacy dziwni jesteśmy - elastyczni, a jednocześnie skostniali.

to niesamowite, że ta nasza grawitacja jest taka - w sam raz - że życie tak ładnie się przeplata i zapętla - człowiek - rośliny - zwierzęta - natura. wszystko się trzyma kupy. kosmicznej kupy.
e.


poniedziałek, 25 marca 2013

prawdziwe życie


Od wczoraj nie jestem pewna, czy żyję naprawdę.
Włączyłam telewizor i akurat zaczynał się program. Tytuł „ Prawdziwe życie”. Po eleganckiej czołówce, na ekranie ukazała się szlochająca kobieta. W średnim wieku, swetrze, zaniedbana. Tak płakała, że nie bardzo było można zrozumieć, co ją spotkało, ale zdawało się, że z pewnością coś prawdziwie okrutnego. W każdym bądź razie- cierpiała, co dało Telewizji Polskiej impuls do przedstawienia jej jako kobiety „żyjącej prawdziwie”. Mój egocentryzm od razu zapalił mi lampkę w głowie: a ty, czy żyjesz naprawdę?
No i chyba nie.
Porównując się z bohaterką popołudniowej ramówki, wypadam blado. Wysypiam się i mam małe since pod oczami. Nie zostałam skrzywdzona przez system, ani przez męża. Moje dzieci nie piją alkoholu, a sąsiad nie szczuje mnie swoim psem. Generalnie cieszę się życiem i jestem z niego zadowolona. Nie uważam, żeby ktoś mnie w jakikolwiek sposób wykorzystywał, nie chcę nawet pozwać nikogo do sądu. Straszne nudy!
Coś poszło nie tak- pomyślałam. Robiłam wszystko, jak kazali w szkole. Udało mi się dożyć dorosłości. Zaczęłam nawet pracować, a ciągle „ życie mi jeszcze nie pokazało”, „ życie mnie jeszcze nie nauczyło”. Jeździłam autostopem, wpuszczałam do domu nieznajomych i chodziłam sama nocą po mieście. Aby podwyższyć stopień szalonego niebezpieczeństwa w moim życiu, nie stosowałam Calgonu do prania ani nie piłam Actimela. Nic! Nadal nie jestem godna bycia „normalnym człowiekiem”. Może, gdyby mnie ktoś napadł, w końcu mogłabym zainteresować sobą media i poczuć się pełnowartościowa.
Póki co, ktoś taki jak ja, nigdy nie zostanie gwiazdą telewizji. Nie wezmą mnie ani do „Ukrytej Prawdy”, ani do „Trudnych spraw”. Jeśli umrę, nie usłyszycie o tym w wiadomościach.
Ale czy ja w ogóle umrę, skoro „nie żyję naprawdę”?

a.  

czwartek, 14 marca 2013

plazmofilia

przedwczoraj wpadł mi w ręce artykuł, o tym, że ludzie wraz z rozwojem cywilizacji są coraz głupsi. że więcej wiemy o awanturach politycznych niż o tym, gdzie znajduje się jaki kraj, nie znamy podstaw fizyki, chemii i ponoć mało nas to obchodzi. ważny jest za to "instynkt stadny".

no i tak myślę, że to niemożliwe, żeby było aż tak źle.

tymczasem do domu wpada zziajana matka z siatami pełnymi wszystkiego, co mogła unieść i obwieszcza, że na naszym osiedlu otworzyli wyremontowaną Biedronkę.
no i legenda ogólnie się wsnuła z całego tego szaszoru na kształt lokalnej sensacji. dzień przed wielkim otwarciem, w eter poszła informacja, że co dziesiąta osoba, która zrobi zakupy w markecie dostanie w prezencie plazmowy telewizor. 

już przed 7.00 rano przed marketem stał tłum ludzi nabitych w butelkę. ni mróz , ni reumatyzm, ni brak śniadanka nie skłonił absztyfikantów plazmy do rezygnacji z tego jakże emocjonującego wydarzenia.

Bacznie przyglądali się temu zjawisku biedronkowi celebryci, którzy z braku innych zajęć spotykają się na ploty, piją piweczko, palą szlugi i ćwiczą łacinę wyciskając z siebie nawzajem kasę na kolejne osiedlowe melanże. w chwili natchnienia podarowali ludziom trochę szczęścia i metodą marketingu szeptanego zapodali bajer o plazmowej promocji w Biedronce. pospolite ruszenie, osiedlowy zryw, plazmowy szał - tak można nazwać to, co się potem wydarzyło.

efekt - konsternacja, rozczarowanie, łzy w oczach, zatracony sens istnienia, depresja, wkurw. ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - plazmowcy dostali żółty balonik z ryjem biedronki w prezencie.
e.




 


wtorek, 5 marca 2013

wiosna idzie

słońce wyszło zza chmur. przeklinana szarość została pochłonięta przez radosny błękit. rzygam tęczą. przyroda budzi się do życia, a obok mnie przebiegają smutki, że czasem tylko siedzę i tempo patrzę w ścianę jak robot co mu bateryjki siadły.

że z dnia na dzień można stracić wszystko. że śmierć czasem odbiera nam tych, którzy mieli przecież żyć wiecznie. i trawi duszę lawa, co wypala, że słów już nie ma i uczuć. tylko echo wspomnień jak pijane czasem łzy wyciska. zastygam sama w sobie. 

i w głuchym tym świecie osłupienia przedzieram się do codzienności. i mówią mi, że wiosna idzie.
e.


niedziela, 24 lutego 2013

nad rozlewiskiem

o noszące chusty stare baby w różowym makijażu
chłopcy w wyprasowanych koszulach
nieprzeklinający
o przeszłości rozmawiający
dywagujący, jak tu najładniej zaprosić na herbatę
wkurwiającego sąsiada
i pada deszcz na ryj, oczy rozmarzone

zanim rzygnę sentymentem
jeszcze muzyczka na pianinie

i oglądają co tydzień rodzice,  żeby przekonać się, że "źle są dobrane te aktorki, ta brodzikowa"
a.

piątek, 22 lutego 2013

hard week

no i szpinak za drugim podejściem się dzisiaj udał. pychota. ten jakże niespodziewany sukces zachęcił mnie do dalszych eksperymentów kulinarnych, o czym nie omieszkałam poinformować najbliższych. drżą w przestrachu o kolejne gastryczne przygody. cóż, bez ryzyka nie ma przyjemności :D

tydzień był ciężki. w poniedziałek odkryłam, że jestem złym człowiekiem.
przyszła do redakcji biedna kobieta emanująca nieprzyjemnym zapachem. moja pierwsza myśl to "czemu ona tak śmierdzi i czego chce"
... i złapałam się na tym okrutnym, kilkusekundowym podsumowaniu człowieka, którego widzę pierwszy raz na oczy. zrobiło mi się wstyd za siebie. zaprosiłam panią, żeby usiadła, pogadałam, umieściłam ogłoszenie, o które prosiła. pani wzruszona powiedziała "jaka pani miła, ja to mam szczęście do fajnych ludzi" i z małej portmonetki wyciągnęła dwa złote, "żeby chociaż na czekoladkę było"
dech mi zaparło. lekcja pokory wymiętosiła mi zadufane ego, co czasem prowadzi mnie jak ślepy głuchego, a obaj, jak to mówią, kulawi.

wtorek. wyjęty z życia - prowadzę regularną wojnę z wirusami grypy. jak dotąd 2:0 dla zmutowanych skurczybyków.

środa - ciąg dalszy bitwy - w przerwach między gorączką a atakami kaszlu wchłaniam książkę o amazońskiej dżungli i słucham dźwięków nagranych w kosmosie. po pewnym czasie nie wiem, czy w głowie mi tak szumi, czy wszechświat sobie mruczy z głośników.

czwartek. glebnęłam z hukiem o podłogę. odkryłam, że w uchu jest takie coś jak błędnik i on czasami może zrobić sobie przerwę. pierwszy raz od dawna naprawdę się bałam, że zwariuję z bólu. przybiło mnie do łóżka, a pójście do kibla wydawało się wyczynem na miarę zdobycia szczytu górskiego. ale to co złe minęło i wracam do siebie. zdrowie to jednak rzecz względna i trzeba się nim cieszyć, bo nie wiadomo, kiedy też sobie zrobi wolne.

dzisiaj miałam zaszczyt rozmawiać z kobietą, która zwiedziła Afrykę  i mieszkała w Tajlandii. wspaniały dzień. "powiedziała  "nie bój się, jedź". wiem już, że pojadę :) zaskurniaki w skarpecie w żyrafki chowam. małymi krokami coraz bliżej siebie jestem. i na koniec bomba! Pani Kika i jej blog!
http://www.szaszkiewiczowa.eu/

e.

środa, 20 lutego 2013

antykoncepcja

Pojechały! Kurwa pojechały!!!

Dwa razy do roku biorę dzieci kuzynów na ferie. Jest to okazja do poćwiczenia metod wychowawczych, sprawdzenia się w roli opiekuna oraz potwierdzenia decyzji żeby nie spieszyć się dziećmi!

Są zabawne, czasem słodkie, wdzięczne i ładne. Ale trują dupę 24/dobę i trzeba się poświęcać i być cierpliwym. Czasem coś powiedzą głupiego, bo potrafią mówić i to fajna funkcja.


Teksty dzieci, wybór:

- Kurcze, nie pamiętam żadnego miasta na F.(gramy w państwa- miasta)
- Tam, gdzie zmarł Mikołaj Kopernik.
- Hmm, F-oruń?


- Wstawaj ciocia, bo będziemy Cię gilgotać!
- Nie można, to tortury!!!
- Tortury to by były, gdybyśmy wysmarowali Ci stopy miodem i przyprowadzili kozę.

a.

sobota, 16 lutego 2013

nie ma "na zawsze"

"nigdy" "zawsze" "na pewno"

te wyrazy przestają dla mnie istnieć. nic już nie znaczą. nie jestem niczego pewna, nie wiem, czy jutro będę.
po co nakreślać przyszłość takimi słowami, skoro jej nie znamy. po co nimi zamykać drzwi do zmian.

najważniejsze jest dzisiaj, to kim jestem i jakich wyborów dokonuję. nieważne, co się stanie, dam sobie radę.  może nie "na pewno" i "zawsze". jestem tylko człowiekiem :)><
e.



poniedziałek, 11 lutego 2013

zielony kosmos w brzuszku

kilka razy w tygodniu próbuję nowych rzeczy, których wcześniej nie uskuteczniałam. no i dzisiaj pocisnęłam energię w odkrywanie smaku szpinaku. wymemłałam go na patelni z pomidrami, ziołami, czosnkiem i fetą.

wiosenna, zielona breja, w dodatku pełna witamin. czego chcieć więcej. ano. zamiast oliwy z oliwek w ferworze kitwaszenia zielonego rozczochra z rodziny komosowatych dolałam... octu winnego naturalnie fermentującego.

mój pierwszy szpinak na ciepło (jako dodatek do jajek gotowanych na chucka norrisa) wywołał rewolucję nie tylko w moim wątpliwym doświadczeniu kulinarnym, ale także w moim brzuszku. to był udany dzień :)

e.


niedziela, 10 lutego 2013

y y


- Cały problem w tym, że ja jadam niesystematycznie.
- Jak to nie? Bardzo systematycznie jadasz. Rano zawsze coś słodkiego, potem duży obiad, znowu słodycze, wieczorem bardzo regularnie piwo, a potem napychasz się na noc. Bardzo systematycznie.

To są te momenty, kiedy uświadamiasz sobie, że jednak gdzie indziej leży pies pogrzebany.
a. 

niedziela, 27 stycznia 2013

wymiatam

nie ma, że się nie uda. ciągle tylko strachy jakieś w głowie się pojawiają, że jak podniosę rękawicę od życia i przyjmę wyzwanie do walki to dostanę obuchem w łeb. że jak to, po co ryzykować, wychylać się, skoro jest dobrze.

NIE JEST DOBRZE, JEST NUDNO W CHUJ, NIE DZIEJE SIĘ NIC.

moje życie stało się długim pasmem rutyny, takiej bezpiecznej, że tylko się w niej utopić i dryfować na niej cały czas.

wymiatam więc strachy i wątpliwości. czas rozkurwić tratwę i trochę popływać. czas zacząć żyć.

e.




wtorek, 22 stycznia 2013

mrozpacz

"mrozpacz" - oziębła stagnacja wynikająca z rozpaczania nad przyszłością (częściej występuje zimą), autorstwa K by N

Udało się, pierwsza tegoroczna depresja egzystencjalna, proszę Państwa, w pełnym rozkwicie. I to jedyne, co nam rozkwitnie na tym kurewsko zimnym padole przez długi czas.

Plus- nie trzeba podlewać
Minus- ma się ochotę podlewać, i to bardzo dużo podlewać wysokoprocentowo

Ale do tego już przywykliśmy. Ma się swoje zwyczaje, ulubione depresyjne potrawy i dołujące piosenki. Co tu pisać, zima jak zima. Ani wyjątkowa, ani jakaś lepsza. 


Więc śpię. Dziś mi się śniło, że musiałam powiedzieć komuś, że nie żyje. O czym wszyscy wiedzieli, a ona nie, udawała, że nie widzi, czy co. Nie mogłam się zebrać i dopiero w drzwiach się przemogłam:

- Asia, miałam ci wcześniej powiedzieć.. Ty nie żyjesz.

Strasznie ciężko to się komuś mówi, że nie żyje. 

Nawet nie, że umiera, ale nie żyje, koniec i kropka.
Asia zaczęła ryczeć i przytulać się, raczej ją to zdruzgotało.

Nie wiem, czy kiedyś się komuś zdarzyło oznajmiać taką wiadomość, mam nadzieję, że nie, bo to naprawdę 

niełatwe. 

Dla ocieplenia i poprawy humoru poprzez zwiększenie ilości dopaminy i serotoniny, lub czegoś tam innego, postanowiłam potańczyć salsę. Szkoda, że nie mogę chodzić do klubów salsy, bo uważam, że ci ludzie, którzy tam chodzą i ją tańczą są debilami. Byłoby fajniej, gdyby mi to nie przeszkadzało, że kolesie salseros noszą żel na włosach i kowbojki, i rozpinają koszulę. Wtedy mogłabym się tam dobrze bawić tańcząc z takim kimś, a tak nie mogę. To moja wina, moich przekonań, szkoda jednakże. Przestałam się uczyć hiszpańskiego, kiedy zaczęłam rozumieć słowa piosenek i myślałam, że pokonam taki szczegół jak metroseksualizm. Nie udało się. Pić już też tyle nie mogę. Może jak oślepnę, to jakoś pójdzie. Żyjmy nadzieją.


Tymczasem E. wyszedł Einstein, a mi jako idealny partner...Machiavelli i większość dupków z historii i teraźniejszości świata. Znajdę kolejnego bez problemu, niedługo wiosna! 


a.


there is a frost on my window



poniedziałek, 21 stycznia 2013

Albert, gdzie jesteś?

zostałam namówiona na przetestowanie osobowości. w efekcie dowiedziałam się, że ogólnie jestem tak zajebista jak M.L. King, N. Mandela, V. Havel, E. Fromm, Helena Bonham Carter, Bono, Morgan Freeman i Jan Paweł II.

wiedziałam. od początku to czułam. kosmiczna siła, która we mnie drzemie nie jest sobie takim wymiętym przez życie skrawkiem szarego zwykłego istnienia.
pytam się więc, jak tu żyć z taką zajebistością?

w dalszej części wyników testu dowiaduję się, że moją drugą połówką mógłby być m.in. Albert Einstein, Charles Darwin i inni słynni, co już takich chojraków jak oni to nie ma. no way.

teraz ja i moja zajebistość zostaniemy same. bo gdzie ja kurwa znajdę drugiego Einsteina? ;)

e.



niedziela, 20 stycznia 2013

u niedźwiedzia

Powinnam opisać moją ostatnią wizję szamańską. A jak już opisałam, to wsadziłam tu, żeby jej nie zgubić. Kto wie, może ktoś by chciał przeczytać, jak coś takiego wygląda. Ja bym chciała na ten przykład :)

Zamykam oczy i wyobrażam sobie drzewo, przez które zejdę na dół. Z zewnątrz jest takie samo jak zeszłym razem, ale w środku pewne- schody. Widać, że świeżo zrobione. Schodzę na dół. Na dole jest ciemno, pchnę mocno drzwi. Widzę ogród, kolorowy, rajski. Nadlatuje biały paw. Widziałam go ostatnio, ale szamanka powiedziała, żeby upewnić się, czy zwierze, które nam się pokaże jest naszym zwierzęciem mocy, czy nie. Pytam więc- czy ty jesteś moim zwierzęciem mocy? Paw nie odpowiada, wręcza mi sznur białych pereł. Zakładam je i czuje straszny ból w klatce piersiowej, jakby zaczynała się dusić. Próbuję go zerwać, ale nie mogę, coraz bardziej mi ciąży. Jedyne co przychodzi mi do głowy, to zawołać o pomoc.
I wtedy pojawił się niedźwiedź, silnie zerwał sznur korali. Czy ty jesteś moim zwierzęciem mocy?- pytam zapobiegawczo, chociaż odpowiedź wydaje się oczywista. Niedźwiedź kiwa głową twierdząco. Zabiera mnie na plecach z ogrodu na swoją polanę przy lesie.
Po drodze czuję, że sznur jakby wypalił dziurę w moim ciele, jestem ranna. Proszę niedźwiedzia o pomoc, ten kładzie mnie żebym odpoczęła przy ogniu, a sam czyści dla mnie skorupę żółwia. Kiedy jest gotowa, przykłada mi ją w miejsce dziury, i za pomocą fluorescencyjnej żaby wszczepia ją w moje ciało (żaba jest jak kroplówka podłączona do skorupy). Czuję, że skorupa jest mocna i twarda, ale mówię niedźwiedziowi, że nie chce żyć z taką skorupą przy sercu. On bierze kwiatek (dalię) i pokazuje, że kwiatek bez problemu przez nią przenika, więc jest przepuszczalna. Potem czuję coś w lewej ręce, ból, niedźwiedź wysysa mi z ręki wielkiego czarnego robaka i go zjada.  Potem usuwa żmiję z mojej nogi. Pytam, co utrudnia mi kontakt z mamą i wtedy on pokazuje mi wielką strzykawkę z czarnym płynem. Proszę o uzdrowienie. Po chwili pojawia się ogromna kobra z symbolem właśnie takiej strzykawki wyżłobionym na głowie. Mam do niej wejść, kiedy to robię, ona pochłania truciznę i nagle, w sekundzie, staje się czarnym popiołem. Kiedy jestem już wyleczona, tańczymy przy ognisku, niedźwiedź jest niezdarny, podnosi mnie i obraca bez żadnego rytmu. Uczy mnie walczyć i przygotowuje sandały,w których twardo stąpam po ziemi i odzienie ze skór, jakby mianując mnie wojownikiem. Obiecuje mu, że przygotuje dla niego piernika z miodem, ale jedzenie nie wydaje się być mu potrzebne.
Słyszę bęben, który każe mi wracać, wciąga mnie i już lecę ponad schodami w górę drzewa.

a.

środa, 16 stycznia 2013

"bo to takie śmieszne"

kawały o Żydach w obozie koncentracyjnym, czy głodnych dzieciach w Afryce. nie bawią mnie i słyszę, że poczucia humoru nie mam i dystansu.

"Ulubiony samochód Żydów? Gazik"

"Co zrobić, żeby dzieci w Afryce nie chodziły głodne? Upierdolić im nóżki"

potrzebne są teraz do zabawy ekstremalne powody. żeby było wesoło, kontrowersyjnie, żeby pokazać, że jest się częścią stada baranów. instynkt stadny przeważa nad empatią. trudno.

współczesne poczucie humoru... nic w nim śmiesznego. nigdy nie wiemy, co nam się przydarzy. może nie koniecznie wojna, ale bieda, katastrofy, na huśtawce rozwoju cywilizacji wszystko jest możliwe.

patrząc na to z perspektywy współczesnych wielbicieli ekstremalnego poczucia humoru z pewnością to będzie bardzo śmieszne..! ale dopiero jak zginie co najmniej milion ludzi!!!
e.

sobota, 12 stycznia 2013

sobota 13

pierwsza sobota w nowym roku, a może druga.

szybko się działo i dużo się działo jak dotąd. a więc piliśmy i jaraliśmy zioło w sylwestra, słuchaliśmy wyznań miłosnych i nieśliśmy orzygane zwłoki. gościliśmy algierczyka, widzieliśmy że polskie kobiety to jednak kurwy są na obcokrajowców. wtedy też poczuliśmy się jak alfons, kiedy zaczepiały one i prosiły gościa do tańca. i ubawiło nas to uczucie z tej strony. myśleliśmy nad życiem, planami i założyliśmy dyskusyjny klub książki. doszliśmy do pewnych jąder czarnej ciemności gdzieś wewnątrz tego większego gówna zwanego potocznie ego. i widzieliśmy się z koleżanką w ciąży z drugim dzieckiem i zrozumieliśmy, dlaczego dorośli lubią wspominać- a to dlatego, że nie mają teraźniejszego życia i to smutne. a ja nie pamiętam wczoraj, a co dopiero liceum. i znowu nie będę dorosła w tym roku, więc chyba będzie dobrze.
a.
 

czwartek, 3 stycznia 2013

kosmos w szafie

już od pierwszych dni stycznia wszystko płynie z kosmiczną mocą i otwiera portale wcześniej przez strach zasztopane. wrzuciłam na looz i rozpływa się on po całym ciele jak ciepły ołów, koi zmysły, głaszcze emocje.

i tak wtulona w kołdrę z radosnej kontemplacji życia zawijam się w nią, robię dżdżowniczkę i pełzam przez sny, co jak świat Tolkiena budują się z wymiarów koślawej świadomości i niczym giganty z głazów walczą ze sobą by potem stać się jedną półką skalną uniwersum.

tak galaktycznie pijana chwieję się między jawą a snem. śpię więc i śni mi się, że otwieram szafę, a tam kulają się planety, rozpierzchają mgławice z białymi karłami skrzeczącymi przestrzenią pozaziemską z wirującymi czarnymi dziurami i bezmiarem określeń. układam więc kosmos na półkach, ale on jest niefrasobliwy i wchłania mnie w swój nieład, uczy pokory, depcze ego, rozpieprza system, co jest tylko iluzją.
budzę się.
e.