wtorek, 28 lutego 2012

Teoria Szadyzmu

Szadyzm. To nie jest połączenie satanizmu, szafy i sadyzmu. Szadyzm to zjawisko, które dotyka niektórych z nas i to boleśnie. Niekiedy bardzo.

Niedawno odkryłam, że jestem szadystką. Wszystko zaczęło się, gdy w wieku 5 lat okazało się, że nikt nie jest w stanie opanować wichru włosów na mojej głowie. Taka byłam szada. Niestety szadość włosów zaszadziła również moją osobowość. Od wielu lat tak szadzi i szadzi. A ja się zastanawiałam, dlaczego niektórzy mnie nie ogarniają? Teraz wiem, że to przez fakt, że nie zaznali nigdy szadyzmu.

Taka więc oszadzona chodzę i przez wielkie roztrzepanie swoje odkrywam zakątki natury ludzkiej tej nie ugłaskanej. niektórzy zawinięci, inni zaplątani i zakręceni jacyś. niektórzy prostują się na siłę, takie lizusy.

No to chociaż włosów do dziś nie mogę ułożyć i chodzę ciągle szada -  chaos szady mój próbuję ujarzmić i próbuję go ugłaskać, żeby pozytywny był, czy jakiś taki normalniejszy. i nic.

Na szczęście odnalazłam innych dotkniętych szadyzmem. Wspieramy się w trudnych momentach, pijemy wino, rozmawiamy szczerze, dzwonimy do siebie wieczorami i już nikt nie próbuje walczyć z szadością. Zaakceptowaliśmy ją.  
e.

Koleżanka z naszej grupy wsparcia niedocenionych szadystów.



zajęcia bezrobotnych

każdy człowiek potrzebuje zajęcia, a szczególnie bezrobotny.

moim zajęciem na dzisiejszy poranek było oglądanie przez okno, co robią inni bezrobotni.

jeden pan przez prawie godzinę zgarniał 2 mm śniegu z chodnika, z taką dokładnością, że na podłożu z całą pewnością nie została ani jedna śnieżynka.

jedna pani szła z psem na spacer, ale głównym zajęciem jej było trzymanie kapelusza, bo wiało.

inny pan szedł do sklepu z reklamówką, nic było widać, ale ja przeczuwałam, po jego spragnionym wzroku i nerwowym chodzie, że w środku są dwie puste butelki po specjalach.

inny pan dzwonił do radia, w sprawie niebezpieczeństw związanych z elektrownią atomową:

pan dzwoniący: no, i w XV wieku był sztorm na bałtyku i teraz znowu może się to zdarzyć i będzie tsunami i zaleje elektrownię i wybuchnie
pan z radia: ale nie uważa pan, że to raczej odległe niebezpieczeństwo
pd: nie, powinniśmy się uczyć z historii swojej i innych narodów, wyciągać wnioski
pzr: wie pan, niektórzy powiedzieli by, że skala tego zagrożenia jest porównywalna do ataku ufo
pd: no ufo to może nie, ale terroryści! jakby zaatakowali, albo jakby operator był pijany i by sobie wysadził tak reaktor
pzr: no wie pan, to raczej niemożliwe, żeby operator elektrowni jądrowej był pijany w pracy
pd: ale zawsze może dostać zawału serca! albo brać narkotyki!

i uważam, że pan dzwoniący był z nas wszystkich dziś najbardziej kreatywny...

p.s. anegdotka radiowa:

pan dzwoniący: dzień dobry panie redaktor
pan z radia: witam, ale proszę pana, ja się deklinuję
pan dzwoniący: a to przepraszam (...).

a.

piątek, 24 lutego 2012

pacu pacu

biały paw! może paw z czystym sumieniem albo dumna jak paw albo wyjątkowy paw ;) z tego wszystkiego zaczęłam się zastanawiać jakim ja jestem zwierzątkiem. na pewno dzikim. mam nadzieję... że dzikim :/ nie chciałabym być na przykład jakimś szczurem albo czymś śluzowatym. coś z futerkiem musi być, puchate i ciepłe. ale to się okaże jak też wyląduje u szamanów :P
łapczywie wchłaniałam dzisiaj pierwsze promienie słońca prawie wiosennego. i wtedy to się stało. bardzo to lubię. pojawia się znikąd i być może jest kolejnym dowodem na to, że jestem kosmitką. afrykańskie bębny - pacu pacu aci pata pata  - tak mi w duszy grało! wchłonęło mnie. Afryka wchłania mnie od wielu lat i jeszcze tam pojadę jak już kupię starego uaza i doprecyzuję plan wyprawy. Czasami się odzywa i wtedy wiem, że spotka mnie coś niesamowitego. Tańczę więc do pata pata i czekam :) It's pata pata time!

mogło być gorzej

Wiesz, że za satyryczny obrazek na temat "mogło być gorzej" można zgarnąć 5 tysioli!
Gdybym umiała malować i gdybym miała fajny pomysł, to na pewno namalowałabym ten pomysł.
A tak nie mam pięciu tysięcy.

Ale przynajmniej od wczoraj jestem bogatsza o nowe zwierzątko.
Od kiedy dowiedziałam się, że można odkryć w sobie zwierzę mocy podczas sesji szamańskich, byłam zajarana i mega ciekawa, co to będzie.
Zwierzę mocy, moje własne!
Wilk, orzeł, może jakiś wąż czy tygrys. Już myślałam, żeby sobie je wytatuować. Na plecach albo na ramieniu, po środku, albo może trochę w lewo.
Czad.

No i jestem na sesji, i widzę coś białego, wręcz świecącego, miękkiego.
Jednorożec!

Byłam pewna, że jednorożec. No raczej, nic dziwnego, przecież jestem unikatowa ;) Aaaaaa!
Aż tu nagle wyłoniło się cale bydle zza kwiatu lotosu. I co ja patrzę...

Biały kurwa paw.
Dziwny, kiczowaty biały paw.
Zjebanie.

Byłam zniesmaczona tym pawiem. Też coś. Jak to wytatooować?
Ale potem znalazłam w internecie, że to istnieje! I zaczęłam czytać, że symbol nieśmiertelności, że można na nim latać (przynajmniej hinduscy bogowie tak robili) i że jego pióro zaczyna reakcje alchemiczne.
I mi się podoba, zerkam sobie na youtubie jak wydłubuje ziarenka z ziemi jak kura to. I lubię moje nowe zwierzątko.





                                                 Mogło być gorzej. 


a.

czwartek, 23 lutego 2012

bez przesady z tym myśleniem

...napisałaś kiedyś. Bez kitu, racja. Ile komplikujemy w sobie myśleniem o pierdołach, które są częścią codzienności. Czasami trzeba zamknąć, ale tak naprawdę. Od środka. Wyłączyć myślówkę i zacząć odczuwać.
Wchłaniać życie. Zintegrować się z wszechświatem. Spokojnie, harmonijnie, radośnie. Dać duszy oddychać samym istnieniem. Jak udaje mi się zrobić taką "zwiechę" to potem koniecznie trzeba się ze sobą przespacerować. Powiedzieć sobie - jest dobrze
- zimą pośmigać na sankach albo potańczyć w śniegu turlając bałwana,
- wiosna sama w sobie jest radosna
- latem np. posiedzieć w lesie i go posłuchać,  tam też polecam robienie zwiechów
- jesienią - kreatywne jest tworzenie stworków z kasztanków.
Dziecinne może, ale jak uwalnia od naszej ciemnej strony. Nie musimy za dużo myśleć. Po prostu jesteśmy.


środa, 22 lutego 2012

neurotyzm


Po przeczytaniu w trakcie studiów książki Karen Horney "Neurotyczna osobowość naszych czasów" stwierdziłam, że na 100 % jestem neurotyczką. Mało tego- neurotykiem jest też moja mama, tata, babcia, a jak się nad tym dłużej zastanowić, to w sumie cała moja rodzina. I zaraz, już po chwili, także wszyscy znajomi, łącznie z kotem i złotą rybką.

Od razu miałam lęki- że przecież muszę to komuś powiedzieć. Ale komu, jak? Jedna wielka konspira, przed zajęciami wszyscy jacyś dziwni, nikt nie chce rozmawiać, to walnęłam, niby dla żartu:
- A w ogóle to jak przeczytałam tą książkę, to we wszystkich widziałam neurotyków. Hahaha.
- No ja też...
- A w sumie TO JA CHYBA JESTEM NEUROTYCZKĄ!
- JA TEŻ!
I okazało się, że każdy tak myślał.

Neurotyzm na skali wychodzi mi niski, ale zawsze oszukuje testy psychologiczne, więc nigdy się nie dowiem prawdy. A obawy pozostają. Najgorzej świadczy o mnie fakt, że oficjalnie się niczego nie boję. Oprócz koników polnych i że się autentycznie uduszę ze śmiechu, jak ktoś mnie łaskocze.

Z drobnych, codziennych lęków to jeden rozwiałam wczoraj. Pijana pokazałam przypadkowo napotkanej lekarce ( na parkiecie w   klubie) moje wybrzuszenie na skórze (rozmiar 1mmx 2mm). I zapytałam, czy umrę.
Ona odpowiedziała, że umrę. Ale że nie przez to.

uff.

Inną lękową sytuacją, na którą jestem często narażona, jest wchodzenie do Empika. (wiele ludzi upiera się, że do Empiku).
Przeraża mnie i nie lubię tego, że ukryci panowie ochroniarze wynurzają się z kątów mówiąc "dzień dobry". I że często mówią mi to za plecami i że nie wiem, czy odpowiedzieć czy nie.
A najbardziej że nie można przewidzieć, z której strony to nastąpi, a się wie, że nieuniknione to jest.

Generalnie mam dużo lęków, ale nic tak ich nie rozwiewa, jak pewna śmierć.
Bo obojętnie jak bym nie sknociła, jakbym się nie wstydziła, jakby mi było źle.. umrę na pewno i to zakończy moje lęki.
Czasem tylko ta myśl mnie uspokaja.
a.




wtorek, 21 lutego 2012

radosny wpis

Mam doła egzystencjalnego. No i obiecałam Ci, że dla odmiany,  żeby bardziej się nie pogrążyć w chaotycznej próżni, w której teraz przebywam napiszę coś radosnego. Jedyne co mi przychodzi do głowy to ludzie Świetliczki albo Iskierki - tak ich nazywam. Tak. Dokładnie. Niestety występują rzadko, ale jak się ich spotka to trudno o nich zapomnieć. Trudno też ich opisać...

Na pozór wydają się zupełnie zwykli, czasami nawet za swoje nietypowe postrzeganie świata wręcz nielubiani. Jednak jeśli ktoś chce odkrywać nieznane sfery ludzkiej osobowości i nie boi się być sobą to ma szansę naprawdę poznać świetliczka.

Tacy ludzie inspirują, dodają energii, pokazują, że życie to nie schematy i można się świetnie bawić robiąc szalone rzeczy - ale tylko dla zwykłych śmiertelników - bo dla iskierek to codzienność. Są oryginalni, radośni i totalnie nieprzewidywalni.

Spotkałam kilku świetliczków i jestem im wdzięczna za ich opętane magiczną mocą światełko. Brzmi to wszystko jak bajka albo wynurzenia zdziwaczałej do szpiku kości już nie nastolatki, ale mam to gdzieś. Jeśli w ogóle ktoś to czyta, to może zauważy w kimś zwyczajnym niezwyczajnym... światełko :)
e.


poniedziałek, 20 lutego 2012

taktowne spierdalaj

Taki Fred Asteire to na pewno był taktowny.
Piwo piłby w kieliszku, po każdym łyku wycierając usta białą serwetą. Mały paluszek odginałby przy tym elegancko w bok.

Dzisiaj uważamy, że elegancki koleś jest mało asertywny albo dosadniej pizdowaty. No bo kurwa, za przeproszeniem, - który męski facet z telewizji zna słowo "przepraszam" i kroki taneczne?

Ale nawet największy macho przestrzega konwenansów jeśli chodzi o smsy.
Wystukując tę współczesną wersję liścików miłosnych każdy z panów myśli, że jest oryginalny i twórczy (prawie jak ja pisząc blogi), ale niestety, panowie, nie mamy racji.

Po daniu numeru owemu delikwentowi, obojętnie czy byłby to Rambo czy Rysiek z Klanu, dosyć szybko otrzymujemy wiadomość w stylu:

"Dzięki za imprezę, fajnie się bawiłem. Dobranoc, kolorowych snów:)"

Następnym smsem, którego należy spodziewać się około południa, będzie takie oto zdanie:

" Jak żyjesz? Ja wstałem i jest ciężko, hehe :)"

Coś tam odpiszemy z grzeczności, że nam też łeb napierdala z emotikonkiem jakimś :P.  No i potem już pójdzie. Bezsensowna seria telefonicznych pocisków w stylu:

" Ale pada, wyszedłbym na spacer ale jest zimno/ czas na kawę i ciacho/ nie ma to jak dobry obiad/ właśnie oglądam "familiadę" w tv,  a Ty, co porabiasz/ chyba jeszcze sobie pośpię hehe/"

A wszystkie te wiadomości mają jeden mianownik:

" Nie znam Cię i nie mam pojęcia, co tu napisać, ale będę pisał, bo chcę być z Tobą kontakcie, chociaż moje smsy będą nudne i bez sensu".

Sztandarowym przykładem takiego smsa może być ten odebrany w niedzielę przez e., a mianowicie:

" Hej.. :)"

No i co na to odpisać?

Skoro chodzi tylko o takt i bycie w kontakcie, a nie o treść, to myślę, że niegłupim rozwiązaniem byłoby:

" Cześć, awkf jfwefewrg wenfwlf :), egakug wfkuo9 :D"

Ale może nie o to chodzi, muszę poczytać Kwaśniewską, bo ostatnio nikt mi nie odpisuje.








p.s. Koleś od "hej...:)" powiedział, że mu smakuje kanapka zrobiona przez e., co prawdą być nie mogło, bo jadł sfermentowany keczup.
Pewnie został po mu tym całym savoir vivre, tak jak czasem mi, gdy się jednak na zdobędę na miłe słowo,

taki niesmak w ustach.

a.

niedziela, 19 lutego 2012

Glamour Freda

Kiedy miałam cztery latka zmarł Fred Asteire. Wtedy nie wiedziałam, że będę tak go kochać. Może nigdy bym o nim nie usłyszała, gdyby nie zamiłowanie mojego taty do starych filmów.  W niedzielne przedpołudnia siedzieliśmy razem i oglądaliśmy dwójkę, a w ekranie sunął z gracją i wdziękiem Asteire. Cudowny. Brał w ramiona Ginger Rogers albo piękną Ritę i płynęli. Fabuła filmów nie była oryginalna ani wstrząsająca, ale miała w sobie rodzaj urzekającego piękna i prostoty.. Która z nas nie marzy, żeby chociaż raz w życiu, w pięknej kreacji na balu jak z bajki zostać porwaną do tańca przez szarmanckiego dżentelmena. Fajnie byłoby chociaż raz tak popłynąć...
Ach... to takie oto dzisiaj rozmyślania kacowo-sentymentalne. A za oknem odwilż i szara rzeczywistość. e.



sobota, 18 lutego 2012

discoteka gra

Nie do końca z własnej woli, znalazłam się wczoraj w masce, lokalnej dyskotece.
Jest to miejsce, w którym można spotkać wielu jurnych młodzieńców przez niektórych określanych "wieśniakami".

Przedstawiciela tej grupy społecznej rozpoznajemy po:
- dżinsach z przetarciami
- butach ze sztucznej skóry (wersja alternatywna- białe adidasy)
- sweterku w paski w serek ( i znowu model alternatywny- trawiasto zielona bluza dresowa z chińskim symbolem)
- ponadprzęciętnie opalonej skórze twarzy
- fantazyjnie ząbkowanej fryzurze, koniecznie muśniętej nieśmiertelnie modnym żelem
- golfie z przyciemnianymi szybami
- puszce Specjala w ręce

Strefy najczęstszego występowania:
- ściany przy parkiecie
- schody i ściany pod dyskoteką
- stołki przy barze
- obszar przy maszynie do boksowania

Miałam przyjemność zagrać w piłkarzyki z jednym z przedstawicieli tego gatunku.
Po grze kolega poprosił mnie na bok i zaproponował:

"Może byśmy się umówili."

Nie wykazałam zbytniego entuzjazmu i przypomniało mi się, że generalnie jestem zajęta i mieszkam w Warszawie, aczkolwiek odwaga i otwartość tego pana mi zaimponowała.
No bo kurde- czy nie można by tak zawsze panowie?
Prosto z mostu.

Bez godzin filozoficznych wywodów o przyczynach biedy na świecie i babci Hitlera, bez patrzenia na siebie ukradkiem, bez wypytywania znajomych i obczajania konta na fejsie. Po prostu.
Podejść i zapropować randkę, przyjąć odpowiedź na klatę.

Oczywiście, mogę nie mieć racji. Jestem kobietą, a my lubimy wszystko utrudniać.

Osobiście jednak oddaje wieśniakom honor. Kto wie, czy prostolinijni chłopi nie są jedynym ratunkiem dla testosteronu, w tym rzygającym równouprawnieniem, sfeminizowanym świecie.

a.


czwartek, 16 lutego 2012

good job

Ania! Cudownie, widzę Cię w kłębach dymu tytoniowego pochłoniętą fabułą swojego złego, czarnego dzieła literackiego. Tak, też uważam, że to dobry sposób na bycie artystką wszechczasów  nie z tej komory co najmniej! Liczę na Twój autograf, kiedy już będziesz sławna i na podstawie Twojej książki Woody postanowi nakręcić film. Pamiętaj wtedy o mnie, bo Allena zawsze chciałam poznać i powiedzieć mu o tym, jak jego film "Love and Death" zmienił moje życie.

Kończymy teraz zdjęcia do mojego pierwszego (być może ostatniego) filmu dokumentalnego o śmierci. Zawsze miałam hopla na tym punkcie. Może dlatego, że sama otarłam się o śmierć  albo przez niesamowity świat  ludowości, o którym opowiadali mi starsi mieszkańcy wiosek.

Jest w tej ludowości magia, takie strachy ukryte w podświadomości. Historie, które można odbierać z przymrużeniem oka, a które nabierają innego wymiaru, kiedy zapada zmrok, a my siedzimy sami w wielkim starym domu. Zapomniany to już świat. Szkoda trochę. Nie wiem, na ile uda nam się ten projekt, ale spełnię jedno z moich marzeń. O to chyba chodzi w życiu.

Wykreślę chociaż jeden punkt z długiej listy dziwnych życzeń, na której znajdują się także: podróż pociągiem w nieznanym kierunku, skok ze spadochronu, lot szybowcem, scenariusz do animacji, zamieszkanie w miejscowości Pokhara i lepienie tam garnków i stworów, no i dużo więcej. Kiedy uda mi się większość marzeń zrealizować to powiem sobie "good job" i będę mogła polecieć do innych wszechstworów. Tak zrobię.
e.

http://blog.quotabl.es/2010/12/01/75-woody-allen-quotables/

pisarka

Postanowiłam, że chcę od dzisiaj kimś być.
To nie to samo, co być kimś.

kimś być- obojętnie kim, byleby być
być kimś- być cholernie wyjątkowym, mieć sukcesy

Zresztą od dawna wiem, że nie mogę być kimś, bo za dużo jest na mnie taśm i zdjęć.

Skoro postanowiłam, zaczęłam się zastanawiać, jakie zajęcia leżą w mojej potencji.
Pierwsza myśl- bezrobocie!- poszła po diable.
Zbyt skomplikowanie jest stać się obecnie bezrobotną, trzeba by się ubrać, wyjść z domu, stać w kolejce, wypełniać druczki i tłumaczyć się. Nie na moje siły.

Kim tu więc być, żeby nie musieć wychodzić z domu?
Dodam tutaj, że nie mam żadnych talentów rękodzielniczych i nie jestem informatykiem ani cudotwórcą.

Ostatecznie wpadłam na trzy pomysły. Musiałam wykreślić wróżenie z fusów, bo mam tylko herbatę ekspresową oraz opiekę nad dziećmi, bo nie znalazłam w mieszkaniu żadnego.
Zostałam więc pisarką.

Umiem pisać, zarówno drukowane litery jak i pisane. Trochę nawet lewą ręką. Na komputerze operuję oboma, a jak wymagają tego konwenanse- to i obiema.

Piszę czarną książkę. Złą. Jeden bohater, siedzi sam w pokoju, chce się zabić, ale jest na to za wielką fajtłapą i tchórzem. Są wątki humorystyczne, niebanalne zwroty akcji, ukryte głębsze interpretacje rzeczywistości. Mam już dwie linijki.

Zawsze chciałam być artystką i w końcu czuję, że to jest to. Kurwa, będę musiała więcej palić, ale to jest to. Mam zajęcie na kilka dobrych lat- bo przecież tyle powstają wielkie dzieła, nie ma to tamto.
Mogę nie mieć teraz czasu na nic, bo tworzę, jakby ktoś się pytał.
Nie zdziwiłabym się, gdyby hipsterzy już dodali mnie do ulubionych literatów. A ty, na co czekasz?

a.




środa, 15 lutego 2012

rozterki

Jako klienta sieci supermarketów oznaczonych owadem w kropki często tam goszczę zakupując wino i jeszcze coś tam do jedzenia. Ma to swoje uroki. Zwłaszcza przed świętami, kiedy tłum przedziera się przez obiekt depcząc wszystko i wszystkich na drodze.
Ostatnio podczas takiej sytuacji kiedy już z wielkim trudem doczłapałam się z zakupami do kasy otrzymałam kuksańca w plecy wymierzonego laską pewnej dość jak się okazało zwinnej staruszki.
- Ja tu stałam!!!
- Gdzie?
- Przed Panią. Proszę mnie w tej chwili przepuścić kurwa.
Z niedowierzaniem patrzę na starowinkę co nocami słucha słów Rydzyka i uważa się zapewne za przykład świętości, prawa i sprawiedliwości. I rozpoczęły się rozterki - szacunek do starszych i olanie sprawy przeciw wściekłej chęci udowodnienia tej Pani, że jest bezczelnym babsztylem z drewnianym mieczem.
- Nie widziałam Pani tu wcześniej, a aż tak niska Pani nie jest, żeby się przecisnąć ukradkiem. Chyba że ta wódka na taśmie jest Pani.
- Nie to moja - krzyknął żul spod supermarketu.
- W takim razie będzie Pani musiała poczekać.
Babcia się wyraźnie wkurwiła. Szeptała pod nosem jakieś klątwy. Byłam szczęśliwa.Pogłaskałam moją asertywność. Odważnie. Publicznie. Zerkałam jednak co rusz do tyłu, bo bałam się że wyjdę  z drewnianym mieczem w plecach.

W tym samym miejscu jakiś czas później cierpiąc kaca giganta stałam w kolejce z wrzeszczącymi dzieciakami, nie, drącymi japy rozkapryszonymi małymi ryjcami co nie dostały czekolady w kształcie misia geja. Czasem boję się że jestem aleksytymiczką.W pewnym momencie jeden z japoryjców zaczął namiętnie lizać kasę. Matka, która próbowała zapanować nad chaosem nie zauważyła, że jej dziecko integruje się z światem materialnym za pomocą śliny.

I znowu to samo. Co zrobić, powiedzieć jej, że dzieciak liże kasę czy olać.
- Pani dziecko ślini kasę.
- Ksawery co ty robisz? Nie wolno lizać... tego dużo zarazków tu mieszka. Dziękuję Pani, trudno ich ogarnąć czasem.
- Nie ma problemu.
No i znowu wyszłam z tego śmierdzielowa, ale już się nie bałam. Nie dostałam żadnym mieczem i jeszcze mi podziękowali.
Wniosek jest jeden. Widzisz, niby mam rozterki, ale chyba na mnie nie działają. I tak nie mogę się powstrzymać. Pytanie tylko o efekty. To się nazywa ekscytujące życie!
e.


kosmiczne landrynki

No dobra, czasem mam dziwne sny. Jak każdy.
Nie, nieprawda.
Ja prawie codziennie mam sny, niektóre bardziej pojebane od innych.
A niektóre nie.
Czasem pośród tych kosmicznych cukierków trafiają się landrynki.
Słodkie, pastelowe, długo rozpływające się w ustach.
Inne niż obrzydliwe, czarne lukrecje czy długo, beznamiętnie ciągnące się krówki.
Prawie przezroczyste, zupełnie nieostre, w przeciwieństwie do czekolady z chili.
Jeśli wiesz o czym ja mówię.

Obłoczki snów duchowych, na których siadam i płynę w dalekie krainy.
Mogłabym być zjarana, ale wtedy akurat nie jestem. A może jestem.
W każdym razie, dziś śniło mi się, że budowałam.

Daleko, gdzieś za zielenią, przybijałam deski.
Ale nie wiedziałam jak.
Dużo miałam wątpliwości, niepewności.
Udałam się więc w podróż, żeby odnaleźć pana Miecia, majstra, który stawiał nam dom.
Byłam wtedy mała, ale pamiętam jego dobrotliwe wąsy i to, że zawsze był czymś usmolony.
Uczciwie, dobrze pracował.

Kiedy go odnalazłam, on sobie spokojnie, w skupieniu budował.
Zadałam mu pytanie, mnóstwo pytań, jakiej długości mają być moje deski, jak mam je przybić, z której strony, pod jakim kątem..
A pan Miecio, nie odrywając wzroku od młotka, uśmiechnął się i odpowiedział:

- Obojętnie jakie. Obojętnie jak zrobisz, będą się trzymać.





Nie, nie było bardziej chujowej grafiki w sieci. Sprawdziłam.
a.

poniedziałek, 13 lutego 2012

jest moc

mikroświaty rozpiedalają się o mnie. dają moc. im więcej ich dostrzegam tym bardziej rozrywa mnie świadomość, że już dawno podeptałam to jaka powinnam być i stałam się:
wg rodziców - poganką na przemian z szatanką (nie mylić z szamanką) co słucha garkotłuków i co na to sąsiedzi?

wg rodziny całej - panną co nie wie czego chce, a czemu nie rodzi dzieci, a czemu tak głośno się śmieje i tak  przeklina gorzej jak szewc?

wg rówieśników - nie mam "kawalera" więc coś ze mną na 100% nie tak i dlaczego?
ale z drugiej strony "to lepiej się nie chajtać ani nie rozmnażać, bo to jest straszne i oznacza koniec wszystkiego"

wg kościoła - ochrzczona, bierzmowana na życzenie rodziców, coś się zacięło w mojej duchowej edukacji, bo nie wracają żółte wymiętolone kartki do spowiedzi wielkanocnej, co dowodzi, że wybrałam kosmos a nie Boga, więc jestem bardziej kosmitką niż katoliczką

wg przyjaciół - lubią mnie na własną odpowiedzialność i wiedzą, czym to grozi ;)

strasznie niedopasowana się staje i dobrze mi z tym. jest moc.
e.



ps. właśnie powiało nowością w moich toksycznych wiązankach słownych - no kurwam.


Mężczyźni, z którymi się nie rozmnożę. 
Odcinek 1:  Studenci.

Wpisując w google grafika słowo "student" otrzymujemy następujący wynik:




Tak też wyobrażają sobie studentów zarumienione licealistki, które marzą żeby dostać się na studia i poznać tam idealnego męża- nie tylko przystojnego, ale też inteligentnego.
Niestety, wchodząc w mury uczelni wyższej, im oczom ukazuje się następujący widok:



Okazuje się, że przystojniaki zdecydowali się zostać modelami lub założyć własne firmy, a niektórzy z nich wyjechali surfować na Florydzie. Ale przecież wygląd nie jest najważniejszy. Okulary można zdjąć, nos i uszy wydepilować, zęby spiłować, włosy umyć i generalnie może być ze studenta chłopak miód-marzenie, jak się mu dorzuci trochę sterydów do porannego mleka.

Na nieszczęście studenty (szczególnie kierunków humanistycznych) mają jedną bardzo uciążliwą wadę. Znają się. Znają się na wszystkim. I muszą się dzielić swoją opinią z całym światem, bo uważają, że bez tego cywilizacja sobie nie poradzi. Swoim zdanie wygłaszają w sklepowej kolejce, w autobusie, w pociągu, w windzie i w poczekalni. Nie umieją naprawić kranu ani zrobić obiadu, posiadają natomiast szeroką, niedocenioną wiedzę ekspercką w każdej dziedzinie. Od podwyżki cen paliw w Azerbejdżanie do nowej tarczy rakietowej, ze wszystkim się zgadzają lub nie, popierają to lub nie, wyrokują przyszłość lub nie. 
Najczęściej przemieszczają się parami, i tutaj pojawia się niebezpieczeństwo, że zaczną się ze sobą wadzić, różnić w opinii. Bo oni się nie kłócą, nie, są na to zdecydowanie zbyt kulturalni. Najwyżej czasem nie mogą dojść do porozumienia, wymieniają się konstruktywną krytyką lub słownie się ucierają. 

Lecz skoro nie ma w tym przemocy, dlaczego bolą mnie uszy?

I wtedy, uwięziona w kolejce,  patrząc z nienawiścią na ich spocone nosy i zaparowane okulary, nieforemne, sflaczałe ciałka, myślę sobie,

że ja się nie rozmnożę.

a.






sobota, 11 lutego 2012

szare miraże

Taki zrobiłam obrazek na ścianie dziś. I nie wiem, co do niego dopisać. Jest raczej optymistyczny, wymusza dobry nastrój jak ciocia na niedzielnym obiedzie.




a.

czwartek, 9 lutego 2012

Pani Maria


Niedawno siedziałam w starym mieszkaniu, w starej kamienicy, pijąc malinową herbatkę w szklance arcoroca i słuchałam Pani Marii. Mimo ponad dziewięćdziesięciu lat tryska energią i co ważne, poczuciem humoru. Tupta po mieszkaniu, bo chłodno. Opiera się o kaflowy piec i głaszcze swoją futrzaną ciepłą kamizelkę.
- Wiesz, to wszystko nie tak miało być - zaczyna opowiadać Pani Maria jeszcze nie wiem o czym.
Nagle Pani Maria poważnieje i już wiem, że to nie będą wspomnienia o tak rzucone jak kotlet na patelnię.

Zaczynamy gawędzić o rodzeniu dzieci, że kiedyś, w czasie wojny, kobiety w domu musiały i ciężko było. Potem mówimy o facetach.

- Mój narzeczony był oficerem. Ślub mieliśmy mieć w czerwcu, ale jakoś to się wszystko rozpadło. Taka jedna się do niego podwalała. - mówi oburzona Pani Maria.

Z narzeczonym widywała się sporadycznie. Była aktywną osobą, wyjeżdżała na szkolenia, obozy, działała w zespole. On oczywiście w wojsku. Mijali się. Okazało się, potem że jej koleżanka była z nim w ciąży. Sama o tym powiedziała Pani Marii i przepłakały razem całą noc. Mega dół.

Pani Maria już nie wróciła do oficera. Mimo że prosił i przepraszał. Potem nie zobaczyła go już nigdy. Zginął na wojnie. Rok później poznała przystojnego kawalera.

- Wtedy go nie kochałam, ale wyszłam za mąż, bo takie były czasy. Moje uczucia się zmieniły, kiedy przekonałam się, że podczas wojny, zawsze przy mnie był, dbał o mnie, był wierny. Pomagał jak mógł.

Po latach Pani Maria spotkała swoją koleżankę. Tą co była z oficerem w ciąży. Okazało się, że urodziła dziecko, ale ono zmarło. Znowu przepłakały całą noc.

Patrzę w oczy Pani Marii i myślę sobie, ja pierdole, a ja narzekam. Nie było wojny, biedy (może czasem zabrakło na piwo i fajki), nie rodziłam (co mnie jeszcze też cieszy) i tylko raz bałam się, że umrę. A Pani Maria ma poczucie humoru i pogodę ducha.




wtorek, 7 lutego 2012

sprawunki

Dzisiaj chciałam pozałatwiać sprawy na mieście.
Kończy mi sie ważność paszportu, a kto wie, czy nie trzeba będzie ekspresowo zwinąć tyłka do jakiegoś ciepłego kraju w obronie przed strażnikami ACTA, warto więc być zabezpieczonym.
Do paszpotu należy przedłożyć specjalne fotografie. Trzeba na nich patrzeć wprost i nie można się uśmiechać. W takiej pozycji każdy, od Arnolda Schwarzenegera do babci Józi, wygląda jak seryjny morderca. Zdjęcia wydają w liczbie 6, z czego do dokumentów potrzebne jest jedno. Człowiek zostaje więc z pięcioma zdjeciami, na których wygląda jak recydywista i z którymi nie ma co zrobić. Jedyne co przychodzi mu do głowy, to popełnienie jakiegoś kuszącego przestępstwa, skoro już ma podobiznę do kartoteki (bo przecież zdjecia nie mogą się zmarnować).
Nie tak szybko jednak- przed zrobieniem zdjecia trzeba się przecież uczesać. Postanowiłam oszukać system i wpadłam na genialny pomysł- aby przed wizytą u fotografa odwiedzić fryzjera. Tym razem nie zastanawiałam się specjalnie którego. I tak nigdy nie jestem zadowolona z nowej fryzury, a inni nie zauważają zmiany. Uznałam więc, że zamknę oczy i będzie mi obojętnie, byle w miarę szybko i tanio.
Po ścięciu nawet ja nie zauważyłam różnicy, co uznaje za umiarkowany sukces polskiego fryzjerstwa. W trakcie tej całej eskapady, w drodze do fotografa, oświeciło mnie- przecież na zdjęciu paszportowym muszą być widzoczne uszy. Co równa się temu, że do zdjęcia związałam moją nową fryzurę w kucyka i z trudem ulizałam krótszą grzywkę.
Zamiast puenty chciałabym serdecznie pozdrowić pracowników urzędu gminy, wydziału paszportów- funkcjonującego jedynie we wtorek i czwartek, między 9 a 14.
Biedni, pewnie nawet kawy nie zdążą wypić...


Bardzo mnie kusiło, żeby w ramach poprawienia sobie humoru odpisać na smsa rodziców, którzy są na wczasach:
"Tata się pyta, dlaczego Michał od trzech dni nie odpisuje na smsy. Mama"
w sposób następujący:
" A, zapomniałam dać wam znać, że Michał nie żyje. Ale nie martwcie się, akurat zdażycie na pogrzeb, będzie w środę. Kupcie mleko jak będziecie jechać z lotniska. Ania"
Ale to byłoby złe, co nie? :> :D
No i napisałam, że nie ma nic na koncie. Prawda, że nudy?
a.

matrix lans

głośna sprawa matki, która stworzyła własny matrix i wkręciła w go sporo ludzi, ukazała ponownie oblicze detektywa kryjącego mimikę twarzy za ciemnymi okularami. bang! rozkminił zagadkę, nagłośnił swój sukces i ku chwale ojczyzny skrytykował państwowych strażników prawa za nieudolność. z matrixa matki nakręcił swój. Polacy mesjanistyczny naród uwielbiają matrixy, bez nich byłoby nudno. to tak zamiast hobby, fajnie jest po ekscytować się czyjąś tragedią, popacać się w głowę na znak niezrozumienia dla szaleńców, morderców, złodziei i innych patologii. normalni ludzie nie są normalni wg indywidualnych normalności, które tak naprawdę nie istnieją. każdy ma swój matrix.





















e.

pociąg

Sobota. Wieczór.
Znalazłam się, jak to zwykle o tej porze czasoprzestrzennej, w pubie.
Kilka piw później, kiedy już nagadałam się ze znajomymi i nieznajomymi, zjawił się p.
P. jest kolegą E., nie wiem, jak ma na imię, określamy go z E. " ten, wiesz, co za każdym razem chce uprawiać z tobą seks". Ksywa ta wzięła się stad, że zawsze, kiedy spotkam P., chce uprawiać ze mną seks.
Generalnie nie jest to złe samo w sobie, jeśli jednak dodamy, że P. ma żonę oraz dwójkę dzieci i że zaloty swe czyni dość nachalnie, może to stać się uciążliwe.
P. posiada własną, seksualną filozofię.
Wczoraj na przykład stał obok stołu, gdzie graliśmy w rozbierane piłkarzyki. Mimo że nie był w żadnej drużynie, rozbierał się solidarnie po każdym meczu, pokazując więcej niż było trzeba. Gdy kolega zganił go słowami:
- P., kurwa, ty jesteś zboczony.
P. odparł:
- Nie jestem. Bycie nagim jest naturalne. Dlaczego jak ktoś się ubierze a potem trochę rozbierze, to nagle jest zboczony?

Potem pytał mnie np, czy lubię harmonijkę. Oraz flet poprzeczny. Oznajmiłam, że najbardziej z wszystkich instrumentów lubię pianino ( co jest zgodne z prawdą, a na dodatek na pierwszy rzut oka aseksualne). Na co on skonstatował, że:
- Pianino, czyli lubisz wybijać rytm, bić, uderzać. Coś skombinuję, jakiś pejczyk może albo pas.

Potem P. wyraził przekonanie, że powinniśmy teraz udać się "do domu na seks". Idea grupowej orgii szybko upadła, więc P. zaczął losowo przydzielać partnerów w pary. Co za zbieg okoliczności, że on trafił właśnie na mnie. Powiedział, że blisko mieszka, tylko zadzwoni do żony, żeby ją uprzedzić. Po mojej kolejnej odmowie, wstał, z zaskoczenia chwycił mnie za nogi, prawie zrzucił z sofy i rzekł:










ciekawe kiedy zejdą mu siniaki...





a.

lumpowo

trenuj, trenuj, ja też próbowałam, ale moja samodyscyplina kuleje i wolę póki co szamać zdrowe jedzenie w ramach powolnego przyzywania się do porządku.
dziś odkryłam w sobie miłość do starych rzeczy. wszystko wydarzyło się w lumpowie, do którego czasem zaglądam w poszukiwaniu ... czegoś niecodziennego, chyba. znalazłam starą znoszoną koszulkę. Mimo że została sponiewierana czasem czułam, że jest idealna dla mnie.Wyprałam ją porządnie, wypachniłam Lenorem i jest. Niby stara, ale nowa.
kocham zapach starych książek, kurz na starych meblach i ogólnie wszystko co mieści się w ramach odciśniętych śladów czasu. czuję się do tego szacunek. ciekawe co zostawię po sobie oprócz szczoteczki do zębów i mp3. przypomniał mi się Janek Kochanowski, co ciągle się o to martwił. A zostawił kawał dobrej twórczości. No i teraz Szymborska. I Twardowski. I Miłosz. A dawniej Norwid, co go za życia nie doceniali, dopiero jak kipnął to odkryli, że gościu był niezły. Teraz tez tak trochę jest. A jeny.
e.

roztrenowanie

Twoja karuzela pięknie się kręci, a ja jestem zbyt zajęta trenowaniem, żeby odpisać. Tak, treningi, nie będę tego więcej ukrywać. Co prawda nie lubię zdradzać się z przygotowaniami, żeby nie zapeszyć, ale Tobie napiszę. Mam świetne prognozy, w tym sezonie idę po medal. Kosztuje mnie to dużo czasu i wyrzeczeń, ale duch sportowy musi zwycieżyć. Zwłaszcza, że ferie to zwykle najbardziej intensywny, oprócz wakacji, okres w roku. Człowiek jakoś próbuje nadrobić w weekendy, żeby nie wyjść z formy, ale to nie zawsze wystarcza. Czasem wycieńczona siadam na łóżku, mówiąć, że nie dam rady, już nigdy tak długo nie wytrzymam, ale nie poddaje się. W końcu sport to zdrowie.
 a.

wchłaniacz

ja tam lubię romantyków, ale tylko kiedy siedzę przy barze i zalewam nieudane perypetie dnia powszedniego. oni zawsze rozumieją. wysłuchają. intergrują się w bólu.
miłość to wchłaniacz. jest zauroczenie - najbardziej wartościowe z całego tego zjawiska, a potem JEB! dostajesz w ryj od życia. poznajesz człowieka i iluzje znikają. nieważkość staje się tak ciężka, że samotność zdaje się być przyjemnym przywilejem.
no i wtedy pojawia się znowu taka Krysia - kot inny od wszystkich - i znowu popadasz w zachwyt i lecisz na karuzeli, zgodnie z instrukcjami świata tego aż tak zakręci, że wyrzygasz wszystkie patetyzmy zżerające twój rozsądek.
dlatego warto czasem wysiąść i tak po prostu dla samego siebie iść postrzelać do misiów, żeby pozornie się dowartościować i już nie myśleć... o karuzeli.
e.

maj włochate love

Dla mnie koty i wyrzuty sumienia mają jeden wspólny mianownik- miłość!
Zobacz ile kotów jest na świecie, jak nie Krysia to jakiś inny. A dzięki Krysi wiem, że są na tym świecie tak cudowne kicie. Nie smucę się, że sie rozstałyśmy, a cieszę się, że się poznałyśmy. A przynajmniej staram się tak to obrócić, czas pomaga odwracać różne rzeczy.
A skoro mowa o miłości- myślałam dziś o tym, jak bezużyteczni są romantycy.
Kto nam takiego kitu nawciskał, żeby w ogóle zwracać na nich uwagę. Ani to nie zarobi, ani nie sprzątnie, ani nie zje obiadku, tylko by płakało i wiersze pisało. Kompletne dno.
I co dają nam w zamian za to, że musimy ich utrzymać i się nimi zajmować? Bezgraniczną miłość, parę obrazków i piosenek, czasem jakieś rany cięte lub samobójstwo. A co nam po tym? Nie najemy się tym, nie przykryjemy. Czy coś mi da to, że on o mnie myśli, cierpi i umiera z uczucia?























 Nie, w ogóle mnie to nie rusza. Chcę kawy, drinka z parasolką, żeby mnie wział do kina i na kolację. Żebym się zabawiła, najadła i napiła za jego pieniądze...zanim usiądę w moim pokoju, żeby umierać z miłości i pisać dla niego wiersze ;)

 a.

ja i kot

Yo!
chodzą za mną wyrzuty sumienia. pojawiają się znienacka i bezczelnie zaglądają do mojego świata, jakby miały tam znaleźć coś do pożarcia. czasem znajdują małe wątpliwości, co chodzą mi po głowie i pytają czy pamiętam co w życiu schrzaniłam. no i pamiętam, wiem.
Tobie śnią się dziadki, a mi koty, a ostanio nawet jeden wielki czarny kot, co skoczył mi na plecy i stał się ciężarem. przyczepiony pazurami nie chciał się odczepić. taki oto wyrzut sumienia. obudziłam się i zawzięcie zaczęłam myśleć o tym, że się już nie będę bać. stawię czoło każdemu kotu, nawet czarnemu.
żyję jak chce, a koty mam gdzieś. oprócz jednego! Krysi oczywiście! wszechświat przecież Ci ją zesłał, więc musi być dobrym kotkiem. Albo nie musi. Ale pewnie jest i tak.

e.

poranny song starszawej singielki

Siema, 

powiedziałaś, że będziemy w kontakcie. Szukałam we wszystkich kontaktach w całym domu, ale Ciebie nie znalazłam. Powinnyśmy uścilić- w którym kontakcie u kogo będziemy, łatwiej było by się spotkać. Ale nie narzekam, bardzo przyjemnie było się przespacerować. Przez resztę wieczoru oglądałam telewizor. Rodzice zakupili nowy, czarny. Jeszcze świeży i błyszczący, nawet niezakurzony. Długo oglądałam, aż postanowiłam go włączyć. Leciały niezwykle interesujące, profesjonalnie zrobione reklamy, przerywane co jakiś czas filmami.   Moją uwagę przyciągnął program KamaSutra. Występujące tam pary (w liczbie dwóch), przebrane w białe kostiumy, które określiłabym jako stadium przejściowe pomiędzy śpioszkami a prezerwatywami, ogrywały wylosowane pozycje z kamasutry na wielkiej kanapie w środku studia. Scenę tę obserwowała licznie zgromadzona publiczność, obecna na sali seksowna, acz profesjonalna, pani psycholog oraz niejaki Maryjusz Kałamaga, który prawdopodobnie pomylił studia nagraniowe, ale idealnie przystosował się do awangardowej stylizacji tegoż programu.

W związku z moimi wieczornymi aktywnościami wcale nie zdziwił mnie nietuzinkowy sen dzisiejszego poranka- spotkałam przy cmentarzu w Kartuzach chłopaka, który ukradł wóż strażacki. Podwiózł mnie on do Gdyni, gdzie natkęłam się na panią psychiatrę z "sali samobójców", z którą przeprowadziłam rozmowę, na temat jej braku profesjonalizmu. Akurat spacerowałyśmy obok basenu, gdy zaatakowali nas szaleni dziadkowie (w liczbie 3), którzy szczekali na siebie i wąchali najpierw psychiatrę, a potem wyczuli mnie i już chcieli na mnie skoczyć. Nie bałam się, zaczęłam groźnie warczeć i obudziłam się.
W lodówce skończyło się mleko i trzeba było kupić nowe.
a.