poniedziałek, 24 czerwca 2013

Ave Gogol!

pewnego deszczowego wieczoru, kiedy zmysły już gasną i układają się do snu, ostatkiem sił spojrzałam w szklany ekran i  zobaczyłam Go po raz pierwszy. miał na sobie podróbę dresu addidasa, złoty łańcuch na szyi i pięknie zniekształcony angielski akcent. niebieskie oczy, charakterne brwi, wiecznie rozczochrana czupryna, dziarski krok. Eugene Hutz grał Alexa.

szybko się okazało, że Genio to w ogóle założył zespół Gogol Bordello, w którym grają muzycy z całego świata i robią to z taką werwą, że nawet Madonna poprosiła o wspólny koncert. ona też wie, że Gogol skaczący w niebieskich kozaczkach jest spełnieniem marzeń współczesnej kobiety.



cygańska energia z turbodoładowaniem rocka i punka rozwalała publiczność na całym świecie, nawet na Openerze i w tym miesiącu w Warszawie. po kilku latach wzdychań do Gogola z telelwizora zobaczyłam swoje cherlawe aczkolwiek gibkie bóstwo na żywo. łezka się w oku zakręciła, serduszko szybciej zabiło. Genio żwawo wyskoczył na scenę w kiczowatych jak zwykle spodenkach, skacząc jak kangur w addidasach z lumpa i kalecząc angielskie słowa wyfałszowywał kolejne hity, co niosły tłum jak fale na morzu rozpierdolu egzystencjalnego. 



bezczelnie piękne to było. tak piękne jak On. bo jest prawdziwy, bo udawać nie musi nic. bo robi to co kocha i inni Go za to kochają. bo roznosi Go energia, którą boimy się wydobyć "bo nie wypada". ma wyjebane.



taki właśnie jest mój Genio. platoniczny nieco, bo ciągle gdzieś go gna. mimo to Genio jest blisko, gdy ludzie mówią mi,  że coś ze mną jest nie tak, "bo przecież to nie wypada".
Gogolmy się z klasą w nawet najgorszym życiowym burdelu.
Ave Gogol!

e.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

wszechopinie