czwartek, 14 czerwca 2012

upadły rycerz

powtarzam, tym romantyzmem można sobie co najwyżej zad podetrzeć.

od dzieciństwa ktoś mi wsypuje do głowy jakieś tam ideały górnolotne przeplatane amerykańskimi komediami romantycznymi z happy endem. że piękna królewna poznaje ridża i trzask prask- pokonuje zabawne przeciwności losu i już- pocałunek, wielkie law.

w filmach jak się umawiają, to nigdy nie mówią o której i gdzie! see you tomorrow, see you there. żadnych szczegółów i nikogo to nie dziwi! każdy trafi w miejsce i czas.
jak jedzą, nikt nie mlaska i nic się nie wylewa- no chyba że na bluzkę czy spodnie, które trzeba kolektywnie zdjąć.
nikt nie robi głupich rzeczy i się nie peszy, no chyba że rozkosznie i zabawnie.
wkurza mnie to dlatego, że teraz nie wiadomo, jak sobie radzić w życiu, kiedy się na tym uczyło jako dziecko.
bo w filmach generalnie świat przystaje i pomaga zakochanym, aż potem myśli człowiek, że umawianie się na randki jest proste i nie rozumie się, że ktoś nie ma czasu. że plany inne można mieć i życie poza swoją telenowelą.

dodatkowo przez to całe przewrócenie wartości do góry nogami, inny ma się program reagowania na prośby.

oddać życie? nerkę? chociaż płuco? pewnie!
dać 2 zł? nie, chyba oszalałeś.

pojechać na koniec świata w poszukiwaniu miłości? no jasne.
pójść do sklepu rano- nie ma mowy!

przecierpieć całe życie, płakać i użalać się, upić się i zaćpać na śmierć- o tak!
powiedzieć cześć jako pierwszy- nie ma szans.

wiersz napisać, piosenkę, rzeźbę odjebać- no ba.
napisać wiadomość- nie nie nie!

wszystko jest na odwrót- tylko nie wiem, gdzie się to przestawia. szukam przekładni gdzieś między głową i sercem, nie ma. może ktoś musi pomóc.
a.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

wszechopinie