piątek, 11 maja 2012

męskie ego

Klimat pojuwenaliowy późnonocny, wszechogarniająca rozpierducha, szczególnie w głowie. Śmieci w około, w ustach posmak papierosa i ten racjonalny przebłysk w głowie- "idę do domu".

koleś: odprowadzę Cię
ja: dziękuję, ale spoko, nie trzeba, poradzę sobie.
k: nie, koniecznie muszę cię odprowadzić.
j: no jak tam chcesz.

i idziemy, po 50 metrach koleś zatrzymuje się, dycha i chwyta za serce.
- o boże, jaka Ty jesteś cudowna, zaraz mi serce wyskoczy! - tak NIE powiedział.

okazało się, że dostał zadyszki i musi zrobić przerwę, gdyż już nie może iść.

potem zatrzymywaliśmy się z czterdzieści dwa razy do drodze co pół metra, bo nie mógł iść "tak szybko" i miałam przestać "tak biec". generalnie chodzenie stanowiło dla niego problem. wieszał się na mnie (nie mylić z obejmowaniem), po czym chwycił mnie pod rękę i poprosił, żeby go ciągnąć do przodu.

- no chyba sobie żartujesz! muszę ci powiedzieć, że to najgorsze odprowadzanie do domu w moim życiu. co chwilę musimy się zatrzymywać, nie masz kondycji żeby przejść kilometr, masakra, już dawno byłabym w domu. do tego się na mnie wieszasz i prosisz, żeby cię ciągnąć do domu. to się w głowie nie mieści.

Na co koleś: ej, przestać, bo zaraz zacznę myśleć, że mówisz na poważnie.

Na co ja:






a.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

wszechopinie