poniedziałek, 9 lipca 2012

wywewnętrznienia

kilka lat temu 4-letni synek kolegi po ciężkiej walce o życie zmarł na nowotwór nazywany neuroblastomą.  od tego momentu zdarza się, że czytam blogi rodziców chorych dzieci. są niesamowicie wyrozumiali, cierpliwi, pełni nadziei, wiary. to niepojęta siła w obliczu nierównej walki Dawida z Goliatem. życie gaśnie, a człowiek jest bezsilny, ale jednocześnie na tyle cholernie silny, by tą sytuację udźwignąć i się nie załamać. 

pamiętam, jak bałam się pojechać do hospicjum. wyobrażałam sobie, że tam ludzie płaczą i boją się śmierci i sama też się bałam - że będę płakać z nimi. okazało się jednak, że to ja jestem mięczak i rozczulam się zbytnio nad wszystkim. mieszkańcy hospicjum potrafili żartować z swojej sytuacji, uczyli dystansu do życia - szaleństwo w pełnym wymiarze, radość taka prosta, nie przesiąknięta ironią i łapczywe łapanie chwil. i odejścia, co miały przecież być, ale jak się zdarzyły, to cisza następowała i pożegnania. że do widzenia, a póki co żyjemy dalej, póki słońce świeci.

przypomniał mi się szef prosektorium, z którym przeprowadziłam mój pierwszy w życiu wywiad do lokalnej gazety pt. "ze śmiercią na Ty". pamiętam, jak sędziwy mężczyzna stał oparty o framugę drzwi, palił papierosa i w pewnym momencie powiedział: "widzi Pani, słońce świeci, a ludzie umierają".  

wtedy wydawało się to takie banalne. a teraz, jak zgarnęłam trochę bagażu doświadczeń, teraz to rozumiem. i tak myślę sobie czasem, że moje zmartwienia to śmieszne są i trochę groteskowe w porównaniu do zmartwień ludzi co idą po linie na przepaścią między życiem a śmiercią.
e.

1 komentarz:

  1. Ludzie znajdują siłę tam gdzie nie ma już miejsca na kolejną słabość.

    Samemu odchodzić to nie jest problem. Znacznie trudniej jest pozostać gdy ktoś inny odszedł. Tak mi się wydaje, tak może być.

    OdpowiedzUsuń

wszechopinie