Podobno trzmiel nie powinien latać, bo
ma za małe skrzydła. Lata mimo wszystko, zasady aerodynamiki
pokonuje, jak to określili fizycy „brutalną siłą”.
Jako natchnienie, naoczna motywacja,
trzmiele są mi szczególnie bliskie.
W zeszłym tygodniu przekroczyliśmy
jednak granicę zdrowego dystansu.
Dorodny przedstawiciel gatunku wleciał
od mojego pokoju na drugim piętrze- jak- nie wiem.
Obudziłam się i zobaczyłam na
chuście cień robala. To był on. W pierwszym momencie pomyślałam-
pająk! Wybiegłam z krzykiem z pokoju.
Boże, jak ja się bałam! Niby robak.
Nie mogłam do niego podejść. Centymetr długości, a byłam
przerażona.
Po godzinie szlochów, płaczu,
podchodów, telefonie do brata (który polecił mi najlepiej spalić
całe mieszkanie i uciec, dla pewności), odważyłam się podejść.
Ale nie, że już dotknąć. Podejść.
Otworzyłam okno. Myślałam, że to załatwi sprawę, ale za żadną
cenę nie mógł się wygramolić. Co za wstrętny typ, wleciał na
drugie piętro, a teraz nie może podlecieć pół metra?!
Trzeba mu było pomóc. Gdybym
zostawiła go w pokoju, mógłby się schować, umrzeć- albo gorzej-
nie umrzeć. Przyszłabym i gdyby go nie było widać, nie
wiedziałabym, czy wyleciał, czy się gdzieś schował. Zabić też
nie mogłam. Musiałam po pomóc wylecieć przez okno. Już byłam
spóźniona na spotkanie. Boziu!!!
W końcu- ubrana w silikonowe rękawice,
kurtkę, z sitkiem, miską i reklamówką- udało mi się go
wypuścić. Cały czas miałam otwarte drzwi wejściowe, żeby uciec
jakby co.
Najtrudniej było podejść, kiedy to
już zrobiłam, poszło.
Dziś rano znowu wleciał do pokoju
trzmiel. A może to była osa.
„No nie!”-pomyślałam- to już
szczyt. Zupełnie nie czułam strachu. Pobudzenie, oburzenie.
Popatrzyłam, jak lata, wyciągnęłam
rękę w stronę owada i zdecydowanym gestem rozkazałam „Sio!”.
Wyleciał od razu.
Wszystkie te wydarzenia, niby zwykłe,
nabierają sensu w kontekście jednego z najważniejszych snów. Idę
świtem, jak się okazuje, do domu mojej babci, gdzie mieszkałam,
kiedy byłam mała. W śnie jestem dorosła. Przy furtce widzę
siedzące na płocie kilka trzmieli, dorodnych, grubych, gotowych do
pracy. Nagle dostrzegam, że wszystkie kwiaty zakryte są szkłem.
Urosły nad wyraz piękne, dorodne, ale nie będą mogły wydać
owoców. Na każdy nałożony jest dokładnie przykrywający słój.
Trzmiele chcą, żebym wyszła z pokoju
i je zdjęła.
I to mnie przeraża. Ale czas
najwyższy.
Odsłonię i dam zniszczyć kwiaty.
Pozwolę na transformację i zobaczymy, co wyrośnie. Gruszki na
wierzbie, czy śliwki na sośnie.
a.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
wszechopinie